Odsłony: 4344

 

Ewa Dziduszko

Waldemar Ufnalski

Sprawozdanie z rejsu po wodach śródlądowych Francji

wykonanego w dniach 26 kwietnia – 28 czerwca 2017.

Mały wstęp

       W terminie 26 kwietnia – 28 czerwca 2017 wykonaliśmy Ewą3 (antila 22 opisana w sprawozdaniach z rejsów wykonanych w latach 2009 – 2011) rejs po wodach śródlądowych Francji (w ogólnym zarysie z rejonu Strasbourga do Carcassonne). Był on zasadniczo kontynuacją rejsu wykonanego w roku 2015 po wodach północnej Francji; naszym celem było smakowanie historii i kultury południowej Francji oraz jej dróg wodnych. Korzystaliśmy z dosyć aktualnej locji: David Edwards – May, Inland Waterways of France (Imray, 2010) oraz map VNF (są dostępne na stronie www.vnf.fr); dokumentację krajoznawczą zgromadzono na podstawie wikipedii (głównie francuskiej) oraz tematycznych stron internetowych.Wspomnijmy jeszcze o jednym źródle informacji „krajoznawczo - nawigacyjnych”. Kilka lat temu przeczytaliśmy książkę Terry'ego Darlingtona „Z wąskim psem do Carcassonne” (Zysk i Sk-a, 2008); jest to relacja z dwuletniej (!) podróży angielską łodzią kanałową (ang. = narrowboat); jej wymiary 7x60 stóp (2,10x18 m) świetnie ilustrują angielską nazwę; autor podróżował z żoną i „wąskim psem” (whippetem – wyglądem zbliżonym do charta) stąd gra słów w tytule; książka jest perełką angielskiego humoru zbudowanego na pozornych animozjach obyczajowych francusko – angielskich; opisy „nawigacyjne” zbudowane wg schematu „nic nie umiem, nie mam pojęcia jak pływać łodzią, strasznie się boję (a żona jeszcze bardziej) ale płynę i heroicznie pokonuję śmiertelne niebezpieczeństwa” są raczej z kategorii „morskich opowieści” o sztormach 10 B na Zalewie Zegrzyńskim. Książkę zabraliśmy na pokład Ewy3 – była ciekawą lekturą porównawczą; w wielu przypadkach nasze wrażenia były identyczne.

         Oczywiście, tak jak w roku 2015 maszt i żagle pozostawiono w porcie klubowym na Wolicy. Podstawowy napęd stanowiła uciągowa, 8 – konna, yamaha; dodatkowo umocowano na pawęży (jako silnik „ratunkowy”) 6 – konny suzuki; yamaha spisywała się bez zarzutu; jedynie raz dorywczo skorzystano z suzuki z powodu zatkania zielskiem układu chłodzenia yamahy.

Sprawozdanie z rejsu napisane na podstawie prowadzonego dziennika.

  1. 26.04 – środa (Warszawa – port JKPW – Wolica)
          
    O 14:30 wyjeżdżamy z Ursusa; 15:30 docieramy do portu JKPW; dołączamy zasilanie 230 V; klarujemy przywieziony „świeży prowiant” i ształujemy resztę gratów. Jest zimno; mocno wieje i siąpi; idziemy wcześnie spać; termowentylator umożliwia przetrwanie nocki bez zdobywania harcerskiej sprawności Eskimosa.
  2. 27.04 – czwartek (port JKPW – Wolica – Niemcy)
         Pobudka o 06:15; zimno ale bez deszczu i kompletne flauta; śniadanie; końcowy klar; żegnamy się z bosmanem i o 08:00 płyniemy „pod dźwig” do portu YKP w Jadwisinie. Nasz tradycyjny przewoźnik p. Waldemar Karwowski przyjeżdża punktualnie; Ewa3 ląduje na lawecie i 10:30 wyruszamy w daleką drogę do Breisach am Rhein (57 km poniżej granicy francusko – szwajcarskiej na Renie); północ zastaje nas na niemieckiej autostradzie; zimno, wietrznie i deszczowo.
  3. 28.04 – piątek (Niemcy – Colmar we Francji; 20 km, 3 śluzy)
       O godzinie 07:00 stajemy na parkingu ok. 20 km przed Breisach am Rhein; zimno ale bez deszczu z przebłyskami słońca; Ewa przygotowuje ciepłe śniadanie na łódce; 08:45 mijamy miasto i przejeżdżamy most na Renie (granicę niemiecko – francuską). Na wyspie ( l'Ile du Rhin) znajduje się duży port jachtowy z pełną infrastrukturą i świetnym slipem; odszukuję sympatyczną „panią kapitan”, z którą omawiałem, miesiąc temu, telefonicznie „wodowanie” (we Francji nawet przystaniami na 10 łódek zarządza „kapitan” urzędujący w „kapitanacie” a nie jakiś „bosman” czy inny „hafenmajster”); uzgadniamy szczegóły i Ewa3 zostaje sprawnie zwodowana ze slipu (16 euro) o 09:30; żegnamy Waldemara, który wykonał tytaniczną pracę (1320 km non – stop); o 10:15 opuszczamy port z zamiarem dotarcia jeszcze dziś do Colmaru. Oto krótki opis sytuacji „hydrograficznej”.
         Ren (fr. = Rhin) to rzeka długości 1230 km mająca źródła w Alpach Szwajcarskich i uchodząca do Morza Północnego w Holandii (w rejonie Rotterdamu); poniżej Bazylei (fr. = Bâle) zbiegają się granice: Szwajcarii, Niemiec i Francji; dalsze 185 km Renu stanowi granicę francusko – niemiecką. Na Kongresie Wiedeńskim (1815 – koniec epoki napoleońskiej) uznano Ren za „rzekę międzynarodową” w wyniku czego Szwajcaria uzyskała …. dostęp do morza. Górny Ren (350 km od Bâle do Bingen am Rhein), trudny do nawigacji ze względu na kręty nurt i zmienny stan wody, przystosowywano do żeglugi latach 1842 – 1876 „prostując zakręty”, co nie było „dobrym pomysłem” (spowodowało przyspieszenie prądu i erozję koryta rzeki); w roku 1907 dotarły do Bâle pierwsze barki z Rotterdamu. Po I Wojnie Światowej (1918 - Traktat Wersalski) prawo do skanalizowania Górnego Renu i wykorzystania go do do celów energetycznych przyznano wyłącznie Francji; w latach 1932 - 1977 zbudowała ona 10 stopni wodnych (wysokości 10 – 15 m) z elektrowniami (100 – 150 MW) i równoległymi śluzami o wymiarach 185 x 24 (12) m. Ren poniżej Bazylei „zbocznikowano” w latach 1928 – 1961, „Wielkim Kanałem Alzackim” równoległym do rzeki (fr. = Grand Canal d'Alsace) o długości 53 km (4 stopnie wodne). Rzeka na wiosnę niesie „bardzo dużo wody” i szybkość prądu może przekraczać nawet 10 km/h (na odcinku skanalizowanym 6 km/h); Grand Canal d'Alsace w czasie powodzi przejmuje tylko część wody Renu i maksymalna szybkość prądu nie przekracza 4 km/h. Właśnie z tego powodu zdecydowaliśmy się zwodować Ewę3 65 km powyżej Strasbourga, zaledwie 1 km poniżej śluzy „zamykającej” Grand Canal d'Alsace.
         Po wypłynięciu z portu na Ren popełniam błąd i mijam (dobrze ukryte) wejście do śluzy (Écluse du Rhin) zamykającej kanał prowadzący do Colmaru; tracimy 1,5 km wysokości i powrót wymaga zdecydowanego „podkręcenia” yamahy; mimo normalnego stanu wody „walczymy” z prądem rzędu 4 km/h. O 11:00 wchodzimy wreszcie do komory śluzy; kupujemy winietę całoroczną (140 euro) i śluzujemy się (w pojedynkę) do „ślepego” kanału prowadzącego do Colmaru (dalej zostanie opisana „sytuacja hydrograficzna”). Jest zimno; z NW wieje ostry wiatr „w mordę”; spod kolejnej chmurwy ( czyli „brzydkiej chmury”) polewa nas co jakiś czas zimny prysznic a w przerwach przebłyskuje słońce – taka „alzacka wiosna”. O 12:30 wchodzimy do komory samoobsługowej śluzy w Kunheim; jej wrota się zacinają; mimo „przerwy obiadowej” (12:30 – 13:30) telefonuję do śluzowego; przyjeżdża „po obiedzie” i śluzuje nas „ręcznie”. Płyniemy dalej i 15:30 pokonujemy automatyczną śluzę przed Colmarem; za nią kanał przecina rzeczkę l'Ill (czyt. „lil”); ok. 100 m płyniemy „w poprzek rzeki” celując w wejście do kanału na jej drugim brzegu; to rzadko stosowane (bardzo niepewne) rozwiązanie; podczas wiosennej powodzi rzeczka naniosła piach i inne śmieci; nadal stoją maszyny do bagrowania i umacniania brzegów; jeszcze tydzień temu ten odcinek kanału był zamknięty. Wreszcie o 16:00 cumujemy w porcie jachtowym urządzonym w dawnym porcie handlowym; załatwiam formalności z bardzo miłą „panią kapitan”; 11 euro/doba „za wszystko” bez ograniczeń; Ewa z poświęceniem przygotowuje gorący obiad; wieczorek relaksujący i lekutko wykończeni idziemy spać.
  4. 29.04 – sobota (Colmar – zwiedzanie)
           Jesteśmy w centrum Alzacji - krainy historycznej i regionu administracyjnego Francji. Została ona opanowana przez Celtów 2000 lat p. n. e., których (ok. roku 72 p. n. e.) wyparły plemiona germańskie podbite z kolei   (w roku 58 p. n. e.) przez legiony rzymskie pod wodzą Juliusza Cezara; powstała prowincja Germania Górna. Rzymianie zostali wyparci z Alzacji, w połowie V, w przez plemiona germańskie; powstało Królestwo Alemanii podbite z kolei przez Franków pod wodzą Chlodwiga w bitwie pod Tolbiac (496); Chlodwig będąc w opałach ślubował, na polu bitewnym, przyjęcie wiary chrześcijańskiej jeżeli odniesie zwycięstwo; słowa dotrzymał; został wraz w armią ochrzczony w roku 499 w Reims stając się pierwszym chrześcijańskim królem Franków. Po śmierci Karola Wielkiego (814) państwo Franków, obejmujące terytoria od Łaby do Pirenejów zostało podzielone (848) pomiędzy jego wnuków; od tego czasu Alzacja stała się terytorium spornym między Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego a Królestwem Francji. Przyłączona po raz pierwszy do Francji w roku 1648 (traktat westfalski kończący Wojnę 30 – letnią); utracona na rzecz Prus w roku 1871 (traktat frankfurcki kończący wojnę 1870 – 1871); odzyskana przez Francję w roku 1918 (traktat wersalski kończący I Wojnę Światową); przyłączona do III Rzeszy Niemieckiej w roku 1940 (po klęsce Francji w II Wojnie Światowej) i odzyskana ponownie w roku 1945. W latach 1871 – 1945 Alzatczycy 4 – krotnie zmieniali obywatelstwo, język urzędowy i … armię w której służyli. Obecnie obowiązują dwa języku urzędowe; rdzenni Alzatczycy posługują się, od 1500 lat, dialektem alzackim. Symbolem Alzacji jest.... bocian biały; w latach 1960 – 1970 groziło mu całkowite wyginięcie (melioracje, środki ochrony roślin,...); dużym wysiłkiem, nakładem kosztów i pracy społecznej dokonano jego reintrodukcji (również importowano je z Polski); każda gmina szczyci się liczbą zamieszkujących ją bocianów.
           Poranek wita nas bezchmurnym niebem; po solidnym śniadaniu wyruszamy rowerami do centrum realizować część krajoznawczą.
         Colmar był wzmiankowany w dokumentach już w IX w; otoczony winnicami jest „stolicą win alzackich”; historia miasta jest odbiciem historii Alzacji; liczne obiekty zabytkowe czynią go drugim (po Strasbourgu) celem turystów; w weekendy jest wspaniale iluminowany. Warte obejrzenia są, między innymi:
          - Kolegiata św. Marcina zbudowana w latach 1235 – 1365 w stylu gotyckim na miejscu obiektu zniszczonego przez pożar obiektu romańskiego z XI w.; wspaniała dekoracja rzeźbiarska stalli dla kanoników; organy z XVIII w.
         - Muzeum Unterlinden w dawnym klasztorze Dominikanów (XIII w); bogate zbiory średniowiecznej sztuki sakralnej (ołtarz szafkowy z Isenheim) i malarstwa.
       - Starówka (Plac Katedralny i okolice) z wieloma budynkami szachulcowymi (XIV – XVII w) oraz budynkami w stylu renesansu reńskiego (XVII w).
    - Mała Wenecja – malownicze domki szachulcowe (XVII – XVIII w) w dawnej dzielnicy garbarzy nad rzeczką Lauch.
       Colmar jest miastem rodzinnym rzeźbiarza Fryderyka Augusta Bartholdiego (1834 – 1904) – twórcy dziesiątków pomników oraz rzeźb „patriotyczno - monumentalnych”; najsłynniejszy to niewątpliwie nowojorska Statua Wolności podarowana USA w setną rocznicę opublikowania Deklaracji Niepodległości (4.07.1776); w mieście znajduje się kilkanaście jego dzieł oraz niemal wszystkie projekty w gipsie (muzeum w domu rodzinnym); w Polsce mamy jedno dzieło „Współczesny męczennik” (1864) stworzone w hołdzie ofiarom Powstania Styczniowego (1863); odlew na podstawie oryginalnego „gipsu” wykonano w roku 2005 (eksponowany kilka lat na Zamku Królewskim w Warszawie; obecnie w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku).
           Zaczynamy od muzeum Unterlinden (alz. = Pod Lipami); już sam budynek klasztoru dominikanów z XIII w z witrażami z XIV w jest obiektem godnym uwagi; od 150 lat mieści on muzeum; bogate zbiory malarstwa sakralnego i rzeźb z XV – XVI w; „chef d'oeuvre” stanowi gotycko – renesansowe retabulum (ołtarz szafkowy) z Isenheim – wykonane w latach 1506 – 1515 przez alzackich artystów: Mathiasa Grünewalda (malarstwo) i Niklausa von Hagenau (rzeźby); warta uwagi jest kolekcja obrazów autorstwa Martina Schongauera (1445 - 1491). Spędzamy tu 3 godziny w niepowtarzalnej atmosferze. Przedpołudnie kończymy włóczęgą po starówce: Kolegiata św. Marcina (gotycka z XIII w z bogatym wyposażeniem), piękne domy szchulcowe (XIV – XVI w), urocze średniowieczne uliczki. O 14:00 wracamy do portu na obiad; po południu włóczymy się po dawnej dzielnicy garbarzy i farbiarzy nazywanej Małą Wenecją; jest sobota – tłum turystów tworzy atmosferę pikniku; wieczorem jedziemy na dworzec SNCF kupić bilety na pociąg do Strasbourga. Na łódkę wracamy wyschnięci; piwko pod zachód słońca.
  5. 30.04 – niedziela (Colmar – wycieczka pociągiem do Strasbourga)
         Pobudka o 06:00; szybkie śniadanie i rowerami jedziemy na dworzec SNCF; 09:07 wsiadamy z rowerami do pociągu TER („Przewozy regionalne” zapewniają gratisowy transport rowerów; w wagonach są specjalne wieszaki); po 30 min. wysiadamy w Strasburgu i zaczynamy kolejny dzień krajoznawczy.
    Strasbourg jest stolicą i centrum gospodarczym Alzacji, miastem uniwersyteckim, dużym portem rzecznym oraz siedzibą organizacji europejskich: Rady Europy (1949), Parlamentu Europejskiego (1992) oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (1959); założony w roku 12 p. n. e.; przyłączony do Francji (1681) przez Ludwika XIV; tutaj, w roku 1792 Rouget de l'Isle – oficer rewolucyjnej Armii Renu napisał „Marsyliankę” - od roku 1879 hymn Francji. Warte zwiedzenia są między innymi:
    - Budynki organizacji europejskich imponujące nowoczesną architekturą.
         - Zabytkowe centrum wpisane (1988) na listę światowego dziedzictwa UNESCO; liczne budynki szachulcowe (perłą jest dom Kammerzell) z XIV – XVIII w; pałac arcybiskupów, ...
       - Katedra Notre Dame; zbudowana w latach 1176 – 1439 na miejscu poprzednich czterech kolejnych obiektów sakralnych; łączy cechy późnoromańskie z gotykiem francuskim i niemieckim; jej wieża (142 m) była w latach 1625 – 1874 najwyższym budynkiem świata; bogata dekoracja rzeźbiarska i działający, XVI – wieczny, zegar astronomiczny.
       - Kościół św. Tomasza; zbudowany w latach 1196 – 1521 (też na miejscu poprzednich obiektów) w stylu romańsko – gotyckim; w roku 1524 przekazany protestantom (luteranom); zachował ten status pomimo przyłączenia Strasbourga do Francji przez ultrakatolickiego Ludwika XIV, który odwołał wolność wyznania (1685, edykt z Fontainbleau). Warte uwagi są zabytkowe nagrobki, średniowieczny witraż (rozeta) oraz organy (1741) – dzieło J. A. Silbermanna chwalone (1778) przez W. A. Mozarta za niezwykle piękne brzmienie. Z kościołem i organami wiąże się niezwykła postać Alberta Schweitzera (1875 - 1965) – duchowny protestancki, teolog, lekarz, muzykolog i wirtuoz organowy (kwalifikacje uzyskane na uniwersytecie strasburskim). W roku 1913 wyjechał do Gabonu (wówczas kolonia francuska w Afryce Równikowej), gdzie wraz z żoną kierował szpitalem przy misji protestanckiej w Lambaréné, gdzie leczył lub co najmniej opiekował się nieuleczalnie chorymi na trąd, śpiączkę i inne choroby tropikalne; po II Wojnie Światowej zaangażował się dodatkowo w ruchach na rzecz rozbrojenia i pokoju; laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1952); zmarł w wieku 90 lat w Lambaréné.
       - Mała Francja – zabytkowa dzielnica historyczna położona nad odnogami rzeczki l'Ill (czytaj „lil”); trzy XIII – wieczne mosty, liczne domy szachulcowe i „zapora Vaubana” na rzeczce l'Ill – dzieło fortyfikacyjne zbudowane w latach (1686 – 1700) przez S. P. Vaubana (głównego inżyniera królewskiego) na polecenie Ludwika XIV (umożliwiało zatopienie rozległych terenów na południe od miasta; wykorzystane podczas wojny z Prusami w roku 1870).
       - Pozostałości cytadeli zbudowanej (1681 – 1685) wg planów S. P. Vaubana; częściowo rozebranej (1896); obecnie park miejski.
    - Tereny zielone (ogród botaniczny i park).
    -   Historyczna piwnica win (1393 – 1395) przy szpitalu; zachowała się beczka w winem – rocznik 1472 (ostatnia degustacja, z pozytywną opinią, w roku 1944); od średniowiecza do połowy XIX w wino było medykamentem – pacjent tego szpitala miał prawo do dwóch litrów dziennie (!).
       Realizujemy program krajoznawczy w podanej kolejności; wspaniała nowoczesna architektura budynków organizacji europejskich; na placu katedralnym – tłumy i „totalny piknik”; uzbrojone „po zęby” patrole wojskowe; długa kolejka do katedry; kontrola zawartości toreb na wejściu; męczący przedburzowy upał; relaksujemy się dopiero podziwiając panoramę Strasbourga z zapory Vaubana; upał zniechęca nas do dalszej penetracji miasta (mimo, że „rower to potęga” mamy już lekutko dosyć); 17:50 wracamy do Colmaru; na łódce kolacja relaksująca.
  6. 1.05 – poniedziałek (Colmar – wycieczka rowerowa do Eguisheim)
         W nocy lało lub padało non – stop; poranek bez zmian i do tego wieje lodowaty wiatr; jemy spokojnie śniadanie; 1 – Maja = Święto Pracy czyli „najświętsze święto” we Francji; wszystko stoi; śluzy czynne nawet 14 – lipca (!) są dziś nieczynne. Planowana była całodniowa wycieczka rowerowa po Alzacji ale pogoda do niej nie zachęca; sprawdzam prognozę – po południu ma być nieco lepiej. Po obiedzie Ewa nastrojona optymistyczne zarządza wyjazd; o 15:00 wyjeżdżamy do Eguisheim (10 km).
           Eguisheim to malownicze miasteczko (1800 mieszkańców) otoczone winnicami; wpisane (2003) na oficjalną listę „Najpiękniejszych Miasteczek Francji”; uznane (2006) za „Najładniej ukwiecone miasteczko Europy”; wybrane (2013, plebiscyt TV) „Ulubionym miasteczkiem Francuzów”; zbudowane w VIII w. wokół zamku możnego rodu książąt Eguisheim-Dagsbourg. Tu urodził się (1002) Bruno d'Eguisheim-Dagsbourg czyli papież Leon IX; podczas jego pontyfikatu (1049 – 1054) miała miejsce Wielka Schizma Wschodnia; kanonizowany w roku 1087. Warto powłóczyć się po urokliwych uliczkach obudowanych ukwieconymi domami szachulcowymi (XVI – XVII w), obejrzeć: zachowane gotyckie fragmenty kościoła św. Piotra i św. Pawła (przebudowany w XIX w) fontanny (XVI w) oraz zbudowane w XIX w obiekty poświęcone św. Leonowi (kaplica i fontanna). Warto też wybrać się (ok. 3 km) do Trzech Zamków Eguisheim (X – XIII w) położonych 400 m wyżej na grzbiecie Wogezów; ponoć rozległy widok i malownicze ruiny.
             Jedziemy w deszczu smagani lodowatym wiatrem ale Ewa nie odpuszcza; miasteczko rzeczywiście urocze; ograniczamy się do starówki; wracamy na łódkę o 19:00 mokrzy i wychłodzeni; nalewka Krzysztofa, gorąca herbata i termowentylator pozwalają odzyskać równowagę ducha i ciała.
  7. 2.05 – wtorek (Colmar – Breisach am Rhein; 20 km; 3 śluzy)
           Pobudka o 06:00; zimno ale słonecznie; 08:05 żegnamy się z obsługą portu i płyniemy na pierwszą śluzę (ok. 3 km); śluzujemy się się punktualnie o 08:30; dalej idzie nam bardzo dobrze i 12:00 cumujemy w porcie na l'Il du Rhin; tu 28.04 wodowaliśmy Ewę3; 14 euro/doba „za wszystko”; obiad; 14:30 wyruszamy rowerami do New Brisach (7 km ścieżki rowerowej).
         Neuf Brisach jest miastem - fortecą zbudowanym „ex nihilo” („w szczerym polu”) w latach 1698 – 1702 wg planów S.P. Vaubana z rozkazu Ludwika XIV; położone 3,5 km od lewego brzegu Renu miało bronić wschodnich granic Francji ustalonych traktatem z Ryswick (1697) kończącym wojnę z Ligą Augsburską (konfederacją księstw niemieckich). Praktycznie kompletnie zachowana fortyfikacja na narysie ośmiokątnym zaliczana do „12 dzieł większych Vaubana” (wpisanych na listę UNESCO); miłośnicy fortyfikacji znajdą tu wszystkie przykładowe dzieła obronne tej epoki.
         Niebo zachmurzone i raczej zimno ale bez deszczu; objeżdżamy wszystko studiując poszczególne dzieła obronne (świetne plansze ze szczegółowymi objaśnieniami); zbudowanie miasta – twierdzy w 5 lat budzi podziw dla umiejętności ówczesnych inżynierów i potęgi władzy królewskiej. O 18:00 wracamy na łódkę; prace porządkowe; wieczorek relaksujący; pogodnie ale zimno – uruchamiamy termowentylator.
  8. 3.05 – środa (Breisach am Rhein – Niffer; 45 km; 4 śluzy)
         W nocy polewały nas kolejne chmurwy; pobudka 06:00; chmurwy nadal kotłują się na niebie ale już nie polewają; śniadanie i klar. O 08:15 wychodzimy z portu na śluzę (Vogelgrün) zamykającą Grand Canal d'Alsace; po krótkim oczekiwaniu pokonujemy ją w towarzystwie wielkiej barki (po podejściu do śluzy należy wykonać telefon do obsługi i czekać na wezwanie; na ukaefkę nie reagują); kolejną śluzę (Fessenheim) pokonujemy w towarzystwie dwóch barek; do trzeciej (Ottmarsheim) zapraszają nas solo. Grand Canal d' Alsace to wielkogabarytowa droga wodna o szerokości 150 m; ukośne betonowe brzegi wykluczają możliwość zacumowania; zielono ale liczne obiekty przemysłowe; mimo wysokiego stanu wody szybkość prądu ok. 3 km/h; radzimy sobie dobrze; mijamy duży port przemysłowy Ottmarsheim – Mulhouse; o 17:30 opuszczamy Grand Canal d'Alsace; podchodzimy do „dużej” śluzy w Niffer zamykającą kanał Ren – Rodan; po krótkim oczekiwaniu śluzujemy się i po dalszych 3 km cumujemy do nowiutkiego pontonu - „halte fluviale Petit Landau” VNF (Voies navigables de France); wieczorek relaksujący; po zachodzie słońca przepływa do Mulhouse (pol. = Miluza) ogromna bara; na wszelki wypadek zapalamy białe światło na noc. Jesteśmy na kanale Ren – Rodan; oto zwięzły opis tej drogi wodnej.
         Kanał Rodan - Ren (fr. = Canal du Rhône au Rhin) łączy Ren z Saoną (fr. = Saône; dopływ Rodanu), a więc pokonuje dział wodny (343 m n. p. m.) między Morzem Północnym i Śródziemnym. Budowany (z przerwami) od roku 1783; ukończony w roku 1832; w końcu XIX w śluzy przebudowano na „gabarit Freycinet” (39 x 5,2 m; barki do 350 t). Obecnie ma on 237 km (112 śluz, 2 tunele) i łączy Saint – Symphorien (Saône) z Niffer (Grand Canal d'Alsace). Pierwotnie docierał do Strasbourga; skanalizowanie Górnego Renu i budowa Grand Canal d'Alsace spowodowało (1961) zdeklasowanie a następnie zdewastowanie odcinka Niffer – Strasbourg; obecnie trwają prace nad jego rewitalizacją dla celów turystycznych; 32 km (od Strasbourga do Rhinau) są już dostępne. W roku 1976 zdecydowano jego przebudowę aby utworzyć wielkogabarytową drogę wodną (barki do 3000 ton !) od Morza Północnego do Śródziemnego; na szczęście (dewastacja doliny rzeki Doubs) projekt zarzucono w roku 1997; jego pozostałością jest „duża” śluza w Niffer i przebudowane śluzy w dolnym biegu Saony.
  9. 4.05 – czwartek (Niffer – Dannemarie; 40 km; 24 śluzy)
           Poranek jest mglisty i deszczowy; jemy niespiesznie śniadanie; o 08:30 telefonuję do śluzowego na śluzie nr 41 (Mulhouse) aby powiadomić go o zamiarze płynięcia kanałem Rodan – Ren; na odcinku Mulhouse – Dannemarie są 24 śluzy obsługiwane ręcznie (oczywiście siłowniki wrót mają napęd hydrauliczno – elektryczny) przez śluzowego, który wyprzedza łódkę motorowerem lub samochodem i przygotowuje śluzę; zgodnie z instrukcją na stronie internetowej VNF zamiar płynięcia należy zgłosić dnia poprzedniego do godz. 15:00; ze zdziwieniem (i zadowoleniem) przyjmujemy do wiadomości, że możemy kontynuować rejs jeszcze dziś. Szybko kończymy śniadanie i startujemy ostro do odległej o 14 km śluzy nr 41; sympatyczny śluzowy spisuje nasze dane, sprawdza winietę i o 10:00 ruszamy w drogę „z asystą”. Śluzy modernizowane w latach 1888 – 1890 mają „gabarit Freycinet” (barki do 350 ton); brak polerów cumowniczych wbudowanych w ścianę śluzy; różnica poziomów 2,5 – 3 m powoduje, że z pokładu małej łódki   śluzowanej „pod górkę” nie można zacumować samodzielnie łódki do poleru znajdującego się na poziomie górnym; „asysta” działa sprawnie i profesjonalnie; wrota kolejnej śluzy czekają na ogół już otwarte a śluzowy odbiera rzucane mu cumy; przerwa obiadowa 12:30 – 13:30 i jedziemy dalej; awaria chłodzenia yamahy – zielsko zatkało przewody; suzuki w akcji; 18:15 żegnamy śluzowego i stajemy w porcie jachtowym w Dannemarie; udrażniam drutem chłodzenie yamahy; pogodny wieczór; relaks.
  10. 5.05 – piątek (Dannemarie – Allenjoie; 25 km; 21 śluz)
         Pobudka o 06:00; mgła zalega kanał i okoliczne łąki; słoneczko przegania mgłę i zapowiada się słoneczny dzionek; zgodnie z ustaleniami podchodzimy o 08:30 do śluzy; już czeka na nas dwuosobowa ekipa (!) „asysty” (pan śluzowy i pani śluzówka – każde z samochodem). Zaczyna się „akcja ekspresowa”; chyba im się gdzieś bardzo spieszy; śluzy obsługują na zmianę; komory czekają otwarte; do 11:30 pokonujemy 15 śluz (!) i wspinamy się na dział wodny (Montreux – Vieux) – dalej aż do Morza Śródziemnego będzie śluzowanie „z górki”. Po przerwie obiadowej (wyjątkowo dwugodzinnej) pokonujemy jeszcze 5 śluz i żegnamy asystę; na kolejnej śluzie otrzymujemy pilota radiowego i płyniemy dalej; zieleń; rowerzyści śmigają ścieżką rowerową (utwardzona ścieżka holownicza barek) – Eurovelo 6 (4400 km od Morza Czarnego do Atlantyku); o 16:00 stajemy w zieleni do pomostu przed śluzą Allenjoie; na dziś mamy dosyć śluzowania. Kiedy piliśmy zasłużone piwko w wieczornym słońcu, rowerzystka jadąca ścieżką pozdrowiła nas po polsku (niesiemy banderę); po krótkiej rozmowie odjechała i po godzinie wróciła z mężem – Francuzem, butelką dobrego wina oraz znakomitym serem; oczywiście zostali zaproszeni „na pokład”; spędziliśmy razem uroczy wieczór.
  11. 6.05 – sobota (Allenjoie – Montbéliard (9 km; 5 śluz)
           Zgodnie z prognozą – pogoda fatalna; siąpi i pada na przemian niemal non – stop; zimno; o 08:45 „atakujemy” śluzę za pomocą pilota – najnowszego osiągnięcia techników VNF; działa bez zarzutu; w 2,5 godziny pokonujemy 5 śluz i cumujemy w gminnym porcie jachtowym w Montbéliard.
           Montbéliard
    to centrum aglomeracji w regionie Franche - Comté ( > 100 000 mieszkańców); w dzielnicy Sochaux znajdują się zakłady koncernu samochodowego PSA Peugeout – Citroën zatrudniające ok. 13 000 pracowników. Ziemie skolonizowane przez Rzymian stały się w VI w częścią Państwa Franków a po jego podziale (841) weszły w skład Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego jako Księstwo Montbéliard (niem. = Grafschaft Mömpelgard) – własność kolejnych dynastii książęcych; w XVII w okupowane okresami przez Francję (ekspansywna polityka Ludwika XIV) do której zostało przyłączone definitywnie w roku 1793 po aneksji przez armię rewolucyjną. W XIX miało miejsce uprzemysłowienie i rozwój gospodarczy (przemysł zegarmistrzowski, tekstylny i spożywczy; zakłady Peugeota powstały w roku 1912). Zachowanym i dominującym w centrum miasta zabytkiem jest zbudowany w XIII w (na miejscu zamku z X w) zamek książąt Wirtembergii (przebudowany w stylu renesansowym; siedziba muzeów); warto też pospacerować po parku Près – La – Rose nad brzegami rzeczki Allanet; znajduje się w nim kilka obiektów popularyzujących naukę: struktura do obserwacji kulminacji słońca (40 m – jedna z największych w Europie), wahadło Foucaulta (potwierdzenie ruchu obrotowego Ziemi), zegary słoneczne, fontannę Galileusza (kula granitowa o masie > 1000 kg możliwa do poruszenia ręką), …. Ciekawostkę stanowi średniowieczna płyta z wapienia (265 x 125 x 20 cm) służąca sprzedawcom ryb (fr. = pierre à poissons); stojąc na niej (1523) duchowny luterański Wilhelm Farel wygłosił pierwsze kazanie, co zapoczątkowało przystąpienie mieszczan do Reformacji.
             Po drugim śniadaniu składamy rowery i zraszani mżawką jedziemy na dworzec SNCF kupić na jutro bilety do Belfort; po powrocie zjadamy obiad; 16:45 zjawia się „pani kapitan”; płacimy 15 euro/doba „za wszystko” i omawiamy zwrot kluczy do skrzynki na listy (jutro niedziela); spacer w deszczu po parku Près – La – Rose; ciekawa ścieżka dydaktyczna; deszcz gasi dosyć skutecznie nasz zapał krajoznawczy. Wieczorem hydro – orgia = gorący prysznic bez ograniczeń; wieczorek relaksacyjny z żubrówką; wiatr szarpie plandeką ale termowentylator cicho mruczy i w mesie jest przytulnie.
  12. 7.05 – niedziela (Wycieczka do Belfort; Montbéliard – Dampierre; 7 km; 4 śluzy)
        
    Pobudka o 05:45 (w niedzielę pociągi chodzą rzadko); śniadanie; klar; szybki marsz na stację SNCF i 08:42 odjeżdżamy do, odległego o 20 km, Belfort.
         Belfort jest położone na obniżeniu terenu pomiędzy Wogezami i Jurą (ok. 20 km na N od Montbéliard) na szlaku komunikacyjnym Ren – Rodan. Ziemie były zamieszkałe już w epoce paleolitu (150 000 lat); nowsze dzieje są identyczne z alzackimi; podczas Wojny 30 – letniej (1630 – 1648) miasto było, z racji położenia, rabowane przez wszystkie armie: francuskie, szwedzkie i niemieckie. Na mocy Pokoju Westfalskiego (1648) terytorium przyłączono do Francji; Ludwik XIV zlecił (1675) S. P. Vaubanowi opracowanie planów ufortyfikowania miasta; „Wielki Projekt Ufortyfikowania Belfort” (opracowany w latach 1677 – 1677) zrealizowano w latach 1687 – 1703. Twierdza, rozbudowana w połowie XIX w, jest zachowana w świetnym stanie; była dwukrotnie oblegana przez Austriaków podczas Wojen Napoleońskich (1813, 1815) oraz przez Prusaków podczas wojny (1870 – 1871); pomimo że ulegała po długich oblężeniach napastnikom (w roku 1871 nie została zdobyta lecz poddała się w wyniku podpisania przez Francję rozejmu), stała się dla Francuzów symbolem woli oporu. Aby uczcić pamięć obrońców, F. A. Bartholdi zaprojektował monumentalny (22 x 11 m) kamienny pomnik „Lwa z Belfort”; wykonany w latach 1875 – 1880 (z różowego piaskowca z Wogezów) stoi u podnóża twierdzy; pomnik „sklejono” z odpowiednio obrobionych „kostek” kamienia. W samym mieście jest jeszcze kilka obiektów wartych obejrzenia:
         - starówka z wieloma domami szachulcowymi oraz zbudowanymi z różowego piaskowca;
         - „różowa” katedra św. Krzysztofa (XVIII w, kolor piaskowca);
       -   pomnik „Trzech Oblężeń” (F. A. Bartholdi)
         Mimo pogody spędzamy w twierdzy 3 godziny; jest imponująca; miasto oglądamy pobieżnie mokrzy i zmarznięci; 14:00 wracamy do Montbéliard; obiad; klar i 15:15 ruszamy dalej; pokonujemy jeszcze 4 śluzy i cumujemy do nadbrzeża we wiosce Dampierre; wieczorem żubrówka pozwala odzyskać właściwą temperaturę organizmu i nieco optymizmu.
  13. 8.05 – poniedziałek (Dampierre – Hyévre-Magny; 39 km; 18 śluz)
          
    Cumy rzucamy o 08:15; zimno i wieje ale nie leje, jedynie czasami nieco mży; idziemy ostro do przodu; pilot VNF działa bez zarzutu. Dalszy odcinek kanału jest prowadzony korytem rzeki Doubs; co kilka kilometrów rzeka jest spiętrzana kamiennym wałem; obok przy brzegu znajduje się kanał do śluzy – czasami bardzo krótki (50 m); po deszczach jest bardzo wysoka woda – bliska powodzi; prąd na rzece (mimo spiętrzenia) jest rzędu 4 km/h; woda przelewa się z siłą wodospadu przez kamienne wały; przy wejściu do kanału śluzy tworzy się silny prąd poprzeczny znoszący łódkę na kamienie - płyniemy z prądem („z górki”); wymaga to dużej uwagi i manewrowania „z zapasem bezpieczeństwa”; zdryfowanie na wał kamieni spiętrzający rzekę i upadek z wodospadu wysokości 2,5 – 3 m grozi co najmniej kompletnym rozbiciem łódki; strach pomyśleć o konsekwencji awarii silnika na podejściu do śluzy; nagrodę stanowi górski krajobraz. W L'Isle- sur-le-Doubs cumujemy koło Intermarché i na stacji paliw napełniamy wszystkie kanistry. Śluza nr 35 (Hermite) ulega awarii; wzywamy telefonicznie pomoc; po 30 min. przyjeżdża agentka VNF; śluzuje nas i poleca stanąć do pontonu poniżej kolejnej śluzy; tam informuje nas o idącej wysokiej wodzie; na wodowskazie jest 1,30 m; rano musimy sprawdzić jego stan; jeżeli przekroczy on 1,40 m, to mamy czekać na jej decyzję czy możemy płynąć dalej; grozi zamknięcie wrót powodziowych przed kolejną śluzą czyli zamknięcie drogi wodnej; sytuacja staje się krytyczna; nie wiadomo ile dni należało by przeczekiwać zbyt wysoką wodę przy tym pontonie. Obiadokolacja wspomagana żubrówką przy akompaniamencie szumu wody przelewającej się przez zaporę; nastroje takie sobie; dwukrotnie sprawdzam stan wodowskazu – na razie bez zmian.
  14. 9.05 - wtorek (Hyévre-Magny (śluza 36) – Malate (śluza 49); 42 km; 13 śluz)
         Poranek zwiastuje zmianę pogody; z doliny Doubs podnosi się mgła a przez grzbiety gór przewalają się chmury; o 06:30 sprawdzam wodowskaz – jest bez zmian; śniadanie, klar i o 09:00 ruszamy w drogę; ostry prąd i wyraźny prąd poprzeczny przed zaporami; na podejściach do śluz płyniemy niemal „po brzegu”, z zapasem wybierając odpowiednią stronę rzeki; na wszelki wypadek kotwica i suzuki w pogotowiu. Na trzeciej śluzie dogania nas znajoma już agentka VNF i towarzyszy nam na kolejnych śluzach do „przerwy obiadowej”; wrota czekają otwarte i otrzymujemy szczegółowe instrukcje jak podchodzić do kolejnej śluzy; o 12:30 żegnamy się; jesteśmy naprawdę ujęci jej sumiennością i dbałością o nasze bezpieczeństwo; chyba nie wierzyła w nasze kwalifikacje i 8 – konną yamahę. Dalej płyniemy sami; wspaniały górski krajobraz; zielone góry, strome wapienne klify; góry Jura po lewej to ojczyzna dinozaurów i pterodaktyli. O 17:00 cumujemy do pontonu za śluzą 49 (Malate) 4 km powyżej Besançon; obiad; klar; relaks w wieczornym słońcu z piwkiem w kokpicie; zasypiamy ukołysani szumem wody przelewającej się przez zaporę; w nocy składają nam wizytę dinozaury roślinożerne i pterodaktyle – bardzo sympatyczne.
  15. 10.05 – środa (Malate (śluza 49) - Besançon; 4 km; 1 śluza)
         Piękny, słoneczny poranek ale w głębokiej, jeszcze zacienionej dolinie jest raczej zimno; 08:30 rzucamy cumy; za pierwszym zakrętem 150 m powyżej koryta rzeki pojawia ta nas cytadela; o 09:00 mijamy miasto i podchodzimy do śluzy (Saint-Paul) za którą znajduje się port jachtowy; nie została zautomatyzowana; telefonuję do portu i miła „pani kapitan” tłumaczy mi procedurę ręcznego śluzowania (tak jak to robiono w XIX w; nie ma żadnych siłowników hydraulicznych; wrota otwiera się i zamyka kręcąc korbami); w końcu lituje się nad nami i wysyła pracownika, który nas śluzuje; zaraz za śluzą cumujemy w zacisznym porcie położonym niemal w centrum miasta w parku; szybko załatwiamy formalności, składamy rowery i wyruszamy do zabytkowego centrum.
               Besançon jest położone nad głębokim zakolem rzeki Doubs w regionie Franche – Comté; 2200 lat historii; zdobyte przez legiony Juliusza Cezara w roku 58 p.n.e.; rozbudowane przez Rzymian; w średniowieczu w królestwie Franków a następnie wolne miasto Cesarstwa; w latach 1664 – 1674 należało do Hiszpanii (!); w roku 1674 zdobyte przez wojska Ludwika XIV i definitywnie przyłączone (1678) do Francji. Rozwój ekonomiczny w XVIII – XIX w.; manufaktury tekstylne i zegarmistrzowskie (ok. 1000 warsztatów produkowało rocznie ok. 20 000 zegarków); spektakularna ekspansja ekonomiczna w latach 1945 – 1973 przerwana kryzysem; obecnie liczy 120 000 mieszkańców; spory ruch turystyczny; warte zwiedzenia są (w pierwszej kolejności) następujące obiekty:
         - Cytadela dominująca (150 m) nad miastem; położona w zakolu Doubs; zbudowana (zasadniczo istotnie powiększona i przebudowana na miejscu wcześniejszych fortyfikacji) w latach 1674 – 1695; wg projektu S. P. Vaubana; zaliczana do   „12 dzieł większych Vaubana” i wpisana na listę UNESCO; imponująca budowla zachowana w świetnym stanie.
       - Fortyfikacje (mury i baszty) miejskie przebudowane wg projektu Vaubana w latach 1675 – 1695; dobrze zachowane. W XIX w miasto ufortyfikowano „nowocześnie” wg projektu generała Séré de Rivières po utracie Alzacji w wyniku wojny (1870 - 1871) z Prusami; zachowały się liczne dzieła na okolicznych wzgórzach.
       -   Katedra św. Jana; miasto było siedzibą biskupów już w IX w; budowano kolejne obiekty na miejscu poprzednich (niszczonych na ogół przez pożary i osunięcia terenu); zachowane i widoczne są fragmenty romańskie (XI – XII w) oraz gotyckie (XIII w); przebudowana w XIII – XIX w; zachowane bogate wyposażenie oraz zegar astronomiczny z XIX w.
         -   Zabytki z epoki gallo – rzymskiej: Czarna Brama (II w – prawdopodobnie łuk triumfalny Marka Aureliusza), kolumny (prawdopodobnie pozostałości teatru) odkopane w XIX w przez A. Castana (ustawione na skwerku jego imienia) oraz resztki areny na 20 000 widzów.
           Besançon jest miastem rodzinnym między innymi: Wiktora Hugo (1802 – 1885) – pisarza i poety oraz braci Augusta (1862 – 1954) i Ludwika (1864 – 1948) Lumière – inżynierów i przemysłowców (udoskonalili aparaty do filmowania i projekcji; jako pierwsi wykonali publiczny pokaz filmu i są uznawani za jego „ojców”).
         Zwiedzamy centrum i wracamy na obiad; po obiedzie objeżdżamy fortyfikacje miasta (mury, baszty); mimo że to dzień pracy w parku nad rzeką panuje wieczorem atmosfera pikniku; wieczorem składa nam wizytę para francuska – armatorzy łódki zacumowanej w porcie; są zainteresowani „egzotyczną” banderą; zapraszamy na pokład i spędzamy bardzo miły wieczór; około 23:00 zaczyna tradycyjnie siąpić.
  16. 11.05 – czwartek (Besançon – zwiedzania ciąg dalszy)
           Rano jadę po świeże pieczywo; nareszcie jemy ciepłe bagietki i croissanty; po śniadaniu jedziemy miejskim autobusem do cytadeli (150 m stromo „pod górkę”); ołowiane niebo ale nie pada; o 10:10 rozpoczynamy szczegółową eksplorację z przewodnikiem w ręku (z zabezpieczonej ścieżki na murach roztacza się wspaniały widok – szkoda, że nie ma słońca; na rozległym terenie twierdzy znajduje się ogród zoologiczny, kilka muzeów (regionalne Franche – Comté, S. P. Vaubana, Ruchu Oporu). O 14:40 zaczyna zdecydowanie padać; 14:40 wracamy autobusem do portu; obiad; żubrówka i termowentylator poprawiają nieco nastrój; siąpi bez przerwy z ołowianego nieba.
  17. 12.05 – piątek (Besançon – Rochefort – sur – Nenon; 48 km; 14 śluz)
          
    Rankiem wiatr goni chmurwy; rzadko przebłyskuje marna imitacja słońca; 08:30 idziemy na targ; spora oferta warzywno – owocowo – serowa (ale kudy mu tam do targu w Radzyminie); robimy spore zakupy zielska i nabywamy pterodaktyla z rożna (do złudzenia przypomina kurczaka). O 10:30 rzucamy cumy; pierwszą śluzę pokonujemy „na sucho” ale potem zaczyna tradycyjnie lać; wrzucam na grzbiet kurtkę sztormiaka (spodni już nie zdążyłem); Ewa chowa się do kabiny; solidna ulewa; pouczony przez przyrodę ubieram się „bojowo” i jedziemy dalej; polewa lub siąpi na zmianę; do tego zimny wiatr „w mordę” ale nie wymiękamy; po południu pogoda nieco się poprawia; na śluzie 57 (Oselle) – awaria; spore drzewo porwane wysoką wodą blokuje wrota śluzy; wezwany telefonicznie agent VNF przyjeżdża po 30 min. i „specjalnymi widłami” usuwa awarię. Ostatnią śluzę pokonujemy o 18:45 (o 19:00 śluzy są wyłączane) i cumujemy do pontonu w gminnej „halte fluviale” w Rochefort – sur – Nenon (gratis woda, sanitariaty i pojemniki na śmieci); Stoimy samotnie kilkaset metrów poza osadą pod 100 – metrowym wapiennym klifem; pożeramy pterodaktyla z rożna z kaszą i kalafiorem; zasypiamy przy tradycyjnym już szumie wodospadu przelewającego się przez zaporę.
  18. 13.05 – sobota (Rochefort–sur–Nenon – Saône (PK = 168 km; okolice Pagny);
    63 km; 12 śluz)
          
    Poranek wita nas słoneczkiem co budzi umiarkowany optymizm; wykwintne śniadanko (świeże jarzynki i owoce); Ewa urządza małe pranie; 10:30 rzucamy cumy; niestety chmurwy zasłaniają słoneczko już na pierwszej śluzie; dalej mamy powtórkę z rozrywki (na zmianę leje, pada lub siąpi z towarzyszeniem zimnego wiatru „w mordę”); pierwsza ulewa zaskoczyła mnie znowu bez gaci sztormiaka; potem ubrani „bojowo” pokonujemy kolejne śluzy. Mijamy Dole - miasto rodzinne Ludwika Pasteura (chemika i mikrobiologa, odkrywcy zjawiska enancjomerii (1848) i twórcy szczepionki przeciwko wściekliźnie (1885)); w porcie duża baza barek czarterowych. O 15:15 przechodzimy ostatnią śluzę „automatyczną”; zwracamy pilota i wypływamy na Saonę – oto jej zwięzły opis.
             Saona (fr. = Saône; wym. „son”) to rzeka o długości 480 km; skanalizowana etapami w latach 1847 – 1980 na odcinku 365 km od Corre do Lyonu (gdzie wpada do Rodanu); śluzy w górnym biegu mają „gabarit Freycinet”; od Auxonne do Lyonu (216 km) jest drogą wodną wielkogabarytową (5 śluz 185 x 12 m; jednostki do 3000 ton; stopnie 3 – 4 m; oczywiście obsługiwane przez śluzowych); niektóre pozostawione stare śluzy są wykorzystywane jako „halte fluviale”. Saône jest „kręgosłupem” dróg wodnych Francji; ma połączenia z kanałami: Rodan – Ren, Centralnym (fr. = canal du Centre), Burgundzkim (fr. = canal de Bourgogne), Marna – Saona (fr. = canal de la Marne à la Saône) oraz Vogezów (fr. = canal des Vosges) łączącymi Ren (Morze Północne), Sekwanę (Atlantyk) i Rodan (Morze Śródziemne).
           To zupełnie inna bajka; rzeka jest szeroka i głęboka; prąd umiarkowany; podejścia do śluz bezpieczne; „z rozpędu” przechodzimy dwie śluzy idąc za czarterowymi hausbotami; 19:45 cumujemy do brzegu poza torem wodnym; wszędzie błoto po ulewach; bardzo późna obiadokolacja.
         Na trasie od Saint-Jean-de-Losne do Arles i Kanałem Południowym popłyniemy „śladami” Marka i Iwony Tarczyńskich (2010) natomiast od Saint-Jean-de-Losne do Carcassonne popłyniemy „śladami” Terry'ego i Moniki Darlingtonów (2004).
  19. 14.05 – niedziela (Saône (PK = 168 km; okolice Pagny) – Chalon-sur-Saône; 26 km; bez śluz)
        
    O 7:20 wypływamy na rzekę; Ewa myje „w biegu” łódkę nieco ubłoconą przez ostatnie dni; śniadanie jemy również „biegu” i o 10:00 stajemy w porcie jachtowym w Chalon- sur- Saône; kupujemy w porcie paliwo; załatwiamy formalności; składamy rowery i 11:30 jedziemy do centrum.
         Chalon – sur – Saône (Burgundia) ma historię „typową” dla miast położonych w dolinie Saony i Rodanu zaczynającą się 2000 lat temu w epoce gallo – rzymskiej; obecnie ośrodek przemysłowy (130 000 mieszkańców); z zabytków średniowiecznych zachowała się katedra św. Wincentego (Saint – Vincent) zbudowana w latach 1090 – 1520 i przebudowana w XIX w. Główną atrakcją (przynajmniej dla fotoamatorów) jest niewątpliwie muzeum fotografiki; w Chalon- sur- Saône urodził się Joseph Nicéphore Niépce (1765 – 1833) – wynalazca, znany przede wszystkim jak autor pierwszej (wykonanej w roku 1826 i zachowanej do dziś) fotografii; badania nad „heliografią” rozpoczął w roku 1816; w roku 1826 nawiązał współpracę z Ludwikiem Daguerre mającą na celu udoskonalenie i skomercjalizowanie wynalazku; jego niespodziewana śmierć pozostawiła wynalazek w ręku wspólnika, który skomercjalizował „dagerotyp” - technikę wytwarzania (w jednym egzemplarzu) fotografii na posrebrzonej płycie metalowej uczulonej parami jodu i wywoływanej parami rtęci. Muzeum utworzone w roku 1972 zawiera imponujące zbiory: 1500 aparatów fotograficznych (w tym 5 pierwszych na świecie), 3 000 000 fotografii wykonanych wszystkimi technikami oraz ciekawe wystawy czasowe fotografii historycznej i współczesnej.
           W centrum trafiamy przypadkowo na regionalny targ winny; robimy małe zakupy win i odwozimy je na łódkę; obiad i o 14:00 wyruszamy do muzeum – naprawdę warto było; potem runda po starówce i powrót na łódkę o 17:30. Pogoda w ciągu dnia wyraźnie się poprawia – słoneczny, ciepły wieczór.
  20. 15.05 – poniedziałek (Chalon-sur-Saône – Saône (PK = 95; okolice Fleurville));
    47 km; 1 śluza)
           Rankiem wita nas słoneczko na bezchmurnym, intensywnie błękitnym niebie (nareszcie !); szybki klar poranny i 07:40 wypływamy na rzekę; śniadanie jemy „w biegu”; ekspresowo przechodzimy „w pojedynkę” śluzę (Ormes); o 10:30 cumujemy do nieco zdewastowanego pomostu miejskiego w Tournus; robi się upalnie; składamy rowery i 11:30 wyruszamy realizować „program krajoznawczy”.
           Tournus – miasteczko (6 000 mieszkańców) położone na prawym brzegu Saony; garnizon legionów rzymskich (II w); centrum chrystianizacji w okresie prześladowań (II w, św. Walerian); w IV w wzniesiono pierwsze obiekty sakralne; w IX w wzniesiono budynki opactwa Saint - Valérien (w krypcie kościoła umieszczono sarkofag świętego). W roku 875 król Franków Karol II Łysy przekazał opactwo mnichom z opactwa Saint – Philibert z Noirmoutier (wysepka na Atlantyku blisko Nantes), którzy uciekli (wraz z relikwiami świętego) po kolejnych napadach Wikingów; relikwie dwóch świętych (w jednym kościele) stały się popularnym celem pielgrzymek; współżycie mnichów dwóch zakonów było raczej trudne. Z tej burzliwej historii pozostały w Tournus trzy obiekty romańskie warte zwiedzenia.
    - Opactwo benedyktynów Saint – Philibert; większość budynków wzniesiono (miejscu poprzednich) w XI – XII w; pałac opata zbudowano w XV w; istotne prace konserwatorskie w latach 1846 – 1849.
       -   Kościół Saint – Valérien; zbudowany w latach 1008 – 1028; ciekawa kamieniarka.
       -   Kościół Sainte – Madeleine; poświęcony w roku 1148; wielokrotnie dewastowany (wojny religijne w XVI w, rewolucjoniści,...); przywrócony dla kultu; zachowany portal (XII w) oraz rzeźbione dębowe wrota (XV w).
         Opactwo robi na nas duże wrażenie (wspaniała kamieniarka); potem włóczymy się nieco po średniowiecznych zaułkach smakując detale; o 15:30 wracamy na łódkę i rzucamy cumy i w upale płyniemy dalej. Cumujemy „do brzegu”; urocze miejsce daleko poza torem wodnym; obiad; foteliki na brzeg do cienia; relaks z piwkiem i chałwą; rzeką przepływają dwa ogromne „hotelowce” (długości 120 m); wykonujemy pierwszą kąpiel; w słońcu było upalnie; Ewa pojęła inicjatywę; poszedłem w jej ślady ale woda raczej chłodnawa; po zachodzie słońca – sweter jest konieczny.
  21. 16.05 – wtorek (Saône (PK = 95; okolice Fleurville) - Saône (PK = 22; okolice Neuville-sur- Saône); 73 km; 1 śluza)
           Ranek wita nas „niebem śródziemnomorskim” - bezchmurnym i intensywnie błękitnym co napawa nas optymizmem; o 07:20 wypływamy na rzekę; Mâcon (PK = 81 km; spore miasto) mijamy bokiem (kanałem dla barek); mamy chwilowy przesyt „krajoznawczy” a w mieście brak obiektów godnych szczególnej uwagi; śluzę Dracé (PK = 62 km) przechodzimy w pojedynkę niemal bez oczekiwania. Ruch na rzece jest niewielki: kilka „przyjemniaczków” (fr. = bateau de plaisance), kilka barek zawodowych i dwa ogromne hotelowce (pływające „tam i z powrotem”). Śliczne krajobrazy nabierają charakteru „śródziemnomorskiego” - winnice, gaje oliwne...; miasteczka rozrzucone na wzgórzach przyciągają wzrok czerwienią dachówek; mijamy malownicze Trevoux (PK = 31 km) ale rześki poranek zamienił się w południowy upał (jest 13:30) zniechęcający skutecznie do spacerów po rozgrzanym bruku i wspinaczki do ruin zamku. W końcu o 15:45 cumujemy do wyspy; obiad; prace porządkowe i relaks; jutro czekają na nas: ostania śluza na Saonie, Lyon i wejście na Rodan.
  22. 17.05 – środa (Saône (PK = 22; okolice Neuville-sur- Saône) – Les Roches-de- Condrieu; 62 km; 3 śluzy)
         Wydaje się, że ustaliła się wreszcie „pogoda śródziemnomorska” - rześkie poranki i wieczory oraz upalny dzień z wiatrem. Po śniadaniu o 08:15 ruszamy w drogę; ostatnią śluzę na Saonie (Couzon; PK = 17 km) przechodzimy w pojedynkę niemal bez czekania; rośnie wiatr z S do SW (czyli „w mordę”); w porywach 40 – 50 km/h (zmierzone); yamaha radzi sobie nieźle; wspomagani prądem rzeki robimy 9 – 10 km/h; po kolejnej godzinie osiągamy aglomerację Lyonu.
             Lyon jest trzecią (po Paryżu i Marsylii) aglomeracją miejską Francji (miasto / aglomeracja liczą odpowiednio 500 000 / 2 200 000 mieszkańców) i wielkim ośrodkiem przemysłowo – uniwersyteckim oraz siedzibą Interpolu; leży w widłach Rodanu i Saony; założony przez Rzymian w roku 43 p.n.e. (Lugdunum) uchodzi za najstarsze miasto Francji; był kolejno stolicą rzymskiej Galii Liońskiej, a następnie miastem w Królestwie Franków, Cesarstwie Rzymskim i Królestwie Burgundii; w roku 1307 został przyłączony do Francji. W XVII w miasto stało się ośrodkiem tkactwa jedwabiu (ponad 10 000 warsztatów); tutaj też w latach 1806 – 1817 Joseph Marie Jacquard (przemysłowiec – wynalazca) zbudował pierwsze automatyczne krosno tkackie (maszynę żakardową) – wzór tkaniny był zaprogramowany na kartach perforowanych; jego powszechne zastosowanie spowodowało bezrobocie tysięcy tkaczy, a w konsekwencji ich bunty (1831, 1834) – krwawo stłumione. Lyon jest też „kolebką filmu”; Antoine Lumière (fotograf, wynalazca, przemysłowiec) zbudował tu, świetnie prosperującą, wytwórnie materiałów fotograficznych; jego dwaj synowie Auguste i Louis (urodzeni w Besançon) zbudowali tu pierwsze aparaty do filmowania i projekcji na ekranie; zachował się pierwszy nakręcony i pokazany publicznie film (1895) zatytułowany „Wyjście z fabryki Lumière w Lyonie”. Historyczna dzielnica „Vieux (stary) Lyon” jest wpisana na listę UNESCO; zachowały się resztki obiektów z epoki gallo - rzymskiej (amfiteatr, termy, akwedukt, …) oraz liczne budynki z XVII – XVIII w (w tym domy i warsztaty tkaczy). Z Lyonem związany jest też „wątek polski”; 9.04.1940 roku na lotnisku Lyon – Bron utworzono, z lotników którzy przedarli się do Francji po klęsce wrześniowej, „I/45 Dywizjon Myśliwski Warszawski”, który bronił Lyonu przed Luftwaffe latem 1940 roku.
           Nie planowano zwiedzania Lyonu; to zbyt wielkie miasto; brak dobrego portu jachtowego; nowoczesną architekturę i XIX – wieczną zabudowę bulwarów oglądamy „z wody”; w centrum miasta Ewa (czujna jak gęś kapitolińska) zauważa dryfujący plecak; szybki manewr „plecak za burtą” kończy się sukcesem;w środku są ciuchy i dokumenty; decydujemy się powiadomić policję w porcie docelowym. 11:00 mijamy Lyon-la-Mulatière (wspaniała nowoczesna architektura na samym cyplu) i wypływamy na Rodan.
         Rodan (fr. = Rhône) to rzeka długości 810 km mająca źródła w Alpach szwajcarskich; przepływa przez Jezioro Genewskie (fr. = Lac Léman) i poniżej Genewy wpływa na terytorium Francji; pierwsze 148 km to Górny Rodan (odcinkami żeglowny). Kolejne 310 km, od ujścia Saony (fr. = Saône) do Morza Śródziemnego, jest wielkogabarytową drogą wodną; skanalizowany w latach 1947 – 1980; 12 stopni wodnych (10 – 23 m) z elektrowniami (150 – 350 MW) i śluzami o wymiarach 195 x12 m; całość jest zarządzana przez CNR (Compagne Nationale du Rhône); śluzowanie po zgłoszeniu telefonicznym; po obu stronach każdej śluzy zainstalowano wygodne pontony do zacumowania małych jednostek. Na 44 km od ujścia rzeka dzieli się dwa nurty; lewy (główny) wpada do morza koło Port – Saint – Louis – du – Rhône; prawy – Petit (Mały) Rhône wpada go morza koło Saintes – Maries – de – la – Mer. Rodan płynie głęboką doliną, którą spada katabatyczny (zimny) wiatr mistral (120 – 160 dni w roku) o szybkości przekraczającej (zimą) nawet 100km/h. Mamy wysoką wodę i mimo spiętrzenia prąd ma szybkość ok. 4 km/h.
           Pierwszą śluzę na Rodanie (Pierre-Bénite; PK = 3 km) przechodzimy w towarzystwie Holendra prowadzącego w pojedynkę sporą barkę przebudowaną na hausboat; robi to bardzo sprawnie; czas oczekiwania skracamy ciekawą rozmową; za śluzą uciekamy mu i o 14:00 mijamy Vienne (istotny cel krajoznawczy); „halte fluviale” bez zaplecza socjalnego w centrum miasta przy ruchliwym nadbrzeżu po którym śmigają samochody oraz wiatr i fale odbijające się od kamiennego nadbrzeża nie zachęcają do postoju; 5 km dalej, gdy cumujemy już w komorze śluzy (Vaugris), w zasięgu wzroku pojawia się barka Holendra idąca niemal w ślizgu; śluzowy docenił jego poświęcenie i zaczekał; ponownie śluzujemy się razem. Wreszcie o 16:00 cumujemy w Les Roches-de-Condrieu; świetnie położony (wybagrowany poza nurtem rzeki obszerny basen; zieleń; 12 km poniżej Vienne; stacja SNCF); formalności; przyjazny „kapitan” oferuje nam dogodne miejsce blisko sanitariatów; informuję go o „akcji plecak”; w dokumentach znajduje numer telefonu pracodawcy właściciela i nawiązuje z nim kontakt; pozostawiam sprawę w jego ręku; jadę po pieczywo i bilety do Vienne na jutro; wreszcie zasłużony obiad, solidna gorąca kąpiółka „bez ograniczeń” i tradycyjny wieczorek relaksacyjny.
  23. 18.05 – czwartek (Les Roches-de-Condrieu; wycieczka do Vienne)
    Szybki klar poranny i 08:15 jedziemy TER (z rowerami) do Vienne. Miasto ma historię podobną do Lyonu; w epoce gallo – rzymskiej skutecznie z nim konkurowało; w XIX w było również ośrodkiem przemysłu tekstylnego; obecnie liczy ok. 110 000 mieszkańców. Na dosyć niewielkim terenie zachowane liczne, warte zwiedzenia, obiekty z wszystkich epok:
    * Epoka gallo – rzymska:
    -   Świątynia cesarza Augusta i Liwii (20 – 30 r. p. n. e); cesarzom rzymskim oddawano cześć boską.
    - Teatr (I w); na 13 000 widzów; zachowany w dobrym stanie; latem co roku odbywa się w nim festiwal jazzowy.
    - Odeon (Iw) – teatr muzyczny.
    - Resztki cyrku (II w; zachował się praktycznie tylko obelisk).
    - Ogród Cybeli – odkrywka archeologiczna (dawne forum).
    - Duża odkrywka archeologiczna (muzeum) w Saint – Romain - en – Gal (1 km od centrum; pierwotna lokalizacja miasta).
    * Średniowiecze:
    - Katedra św. Maurycego
    (Saint – Maurice); zbudowana w XII – XVI w (na miejscu obiektów z IV i X w); łączy styl romański z gotyckim; przetrwała (mimo zniszczeń) wojny religijne (XVI w) i rewolucję (koniec XVIII w); wewnątrz wiele dzieł sztuki (arrasy, rzeźby,..). Z katedrą wiąże się tragiczny koniec Zakonu Templariuszy; oto kilka informacji. Templariusze byli zakonem rycerskim – jednym z trzech (obok joannitów i krzyżaków – polskie nazwy zwyczajowe) utworzonych (XII w) podczas wypraw krzyżowych w Królestwie Jerozolimy. Zakony, obok „ sekcji rycerskiej” (walczącej), miały „sekcję medyczną” (opieka nad rannymi i pielgrzymami) oraz „gospodarczą”; templariusze prowadzili działalność bankowo - kredytową biorąc w zastaw majątki feudałów wyruszających na wyprawę; zgromadzili duży majątek i liczne posiadłości ziemskie (komandorie – kilka w Polsce); po wyparciu krzyżowców z Azji Mniejszej (1291 – 1302) templariusze kontynuowali działalność gospodarczą w Europie i pożyczyli znaczne kwoty królowi Francji Filipowi IV Pięknemu, który z kolei ogłosił ich heretykami a następnie uwięził (1307) po opanowaniu i zrabowaniu posiadłości rozproszonych w całej Francji; wielu spalono na stosach (1310); papież Klemens V (rezydujący w Awinionie – informacje przy opisie tego miasta), w znacznym stopniu podległy Filipowi IV, zwołał we Vienne sobór (1311 – 1312) na którym, mocą bulli papieskiej (ogłoszonej w katedrze), rozwiązano zakon co dało królowi „wolną rękę” w rozprawie z templariuszami; Jakub (Jacques) de Molay (mistrz zakonu) został spalony na stosie (18.03.1314) rzucając ze stosu klątwę na króla, jego potomstwo i królestwo; Filip IV zmarł 8 miesięcy później (na wylew ?) a jego trzej synowie (kolejni królowie) zmarli niebawem w wieku 27 – 34 lat; w roku 1337 wybuchła Wojna Stuletnia - Anglicy i Burgundowie spustoszyli Francję. „Klątwa” i „skarb” templariuszy są tematem licznych powieści sensacyjnych i filmów (również polskich).
    - Opactwo (i kościół) Saint - Pierre (św. Piotra) zbudowane w V w (zachowane znaczne fragmenty); przebudowywane wielokrotnie w IX – XII w; od roku 1872 – muzeum kamieniarki (lapidarium).
    - Opactwo Saint – André – le – Bas (św. Andrzeja „na dole”); zbudowane w X – XII w; kościół i otoczony krużgankiem wirydarz klasztorny z XII w.
    - Starówka; wiele zachowanych budynków z oryginalnymi fasadami i bramami.
    - Château (zamek) de la Bâtie; XIII w; zachowane malownicze ruiny; punkt widokowy na dolinę Rodanu
         Rano niebo było nieco zachmurzone ale ok. 11:00 było już upalnie; zwiedzamy sumiennie wg listy w towarzystwie sporej liczby turystów; szczególnie katedra św. Maurycego, opactwo Saint – André – le – Bas oraz opactwo św. Piotra robią duże wrażenie; rezygnujemy ze wspinaczki (w przedburzowym upale) do ruin zamku i odkrywki archeologicznej   Saint – Romain - en – Gal; o 16:30 wsiadamy w TER i wracamy do portu; obiad; ablucje; przegrywanie fotek i korespondencja internetowa.
  24. 19.05 – piątek (Les Roches-de-Condrieu; - Valence (port L'Épervière); 69 km; 3 śluzy)
          
    W nocy lało jak z cebra i porwisty wiatr tak szarpał plandeką, że trzeba ją było zdjąć; ranek wygląda podobnie ale nie wymiękamy i o 08:15 wypływamy na Rodan w rynsztunku „bojowym”; jedziemy w deszczu i słabnącym (ale zimnym wietrze); pierwsze dwie śluzy (Sablons i Gervans) przechodzimy w pojedynkę dosyć szybko (ze śluz wychodzą barki idące „pod górkę” a „na dole” spodziewają się kolejnej); do trzeciej śluzy podchodzimy o 15:30 i czekamy 2 godziny na prześluzowanie; najpierw „pod górkę” śluzuje się „hotelowiec” potem „w dół” ogromna bara (jednostki zawodowe mają pierwszeństwo); w końcu o 17:30 śluzujemy się w towarzystwie dwóch średnich rozmiarów barek; o 18:00 mijamy Valence i 2 km niżej cumujemy w dużym porcie gminnym L'Épervière (duży wybagrowany basen poza nurtem); formalności załatwiamy z sympatycznym „kapitanem” (wytargowujemy miejsce blisko sanitariatów). Pogoda po południu zdecydowanie się poprawiała; wieczór niemal „śródziemnmorski”; piękny krajobraz: głęboka dolina, wysokie wzgórza, winnice i lasy; trochę przemysłu.
  25. 20.05 – sobota (Valence – zwiedzanie)
         Wróciła pogoda „śródziemnomorska”; rano jedziemy do pobliskiego (1 km) centrum handlowego i w supermarkecie Geant robimy spore zakupy (jarzyny, owoce, mięso, pieczony kurczak, wino …); ceny znacznie wyższe niż w Polsce ale do przyjęcia. Po zaształowaniu zakupów na łódce jedziemy rowerami do centrum (piękna ścieżka rowerowa samym brzegiem Rodanu); na placu pod katedrą jest dziś ogromny targ regionalny – połączenie dosyć egzotyczne. Teraz kilka informacji o mieście.
           Valence to miasto celtyckie (II w p.n.e.) pozostające w dobrych stosunkach z Rzymem; poprosiło (125 rok. p.n.e.) Rzymian o pomoc przeciwko agresywnym sąsiadom; Rzymianie pobili agresorów i …. dołączyli miasto do imperium rzymskiego; stało się ono rychło kwitnącym miastem w „korytarzu Rodanu”, rozbudowanym wg „standardowych planów”; niestety z tego okresu nie zachowały się żadne obiekty „na powierzchni”; zostały one przykryte przez budowle średniowieczne; ich istnienie i lokalizację potwierdziły rozległe badania archeologiczne. Rozwój gospodarczy w XV w; w roku 1452 staje się miastem uniwersyteckim; rabowane w czasie wojen religijnych (XVI w). W roku 1915 osiedliła się tu wielu Ormian tureckich ocalałych z pogromów; obecnie stanowią oni 10 % mieszkańców. Warto obejrzeć:
    - Katedrę św. Apolinarego (Saint – Apolinaire); romańska (XI w); poświęcona w roku 1095 przez a Urbana II jadącego na sobór w Clermont gdzie ogłosił I Wyprawę Krzyżową; do jej budowy użyto również kamieni z rozbiórki budowli rzymskich; dobrze widoczny jest słup milowy z drogi „Via Agrippa” z czytelnym napisem.
       - Kościół św. Jana Chrzciciela (Saint – Jean – Baptiste); fundamenty z IV w; romański; budowany etapami w XI - XII w; zachowane romańskie kapitele kolumn; w XIX w dobudowano dzwonnicę neo - romańską.
    - Kilka domów z XIII – XVI w.
    - Sieć średniowiecznych kanałów
    ; woda napędzała urządzenia warsztatów i służyła do irygacji ogrodów.
    - Château de Crussol – ruiny feudalnego zamku (XII w) oraz miasteczka średniowiecznego; zbudowany na wapiennym ostańcu wysokości 200 m (ok. 7 km od portu); ponoć wspaniały widok na dolinę Rodanu.
         Zwiedzamy obiekty w centrum; wracamy na obiad na łódkę i ok. 17:00 wyruszamy rowerami do zamku; pierwsze 5 km to droga „pozioma” przez miasto ale końcówka to 200 m stromej, wąskiej szosy; w upale pchamy rowery pod górkę licząc na luksusowy zjazd; wreszcie pozostawiamy rowery na parkingu i wspinamy się do zamku; to zakonserwowana ruina zamku i miasta; widok na dolinę Rodanu wynagradza trudy; włóczymy się 2 godziny po zakamarkach; po powrocie na parking spotykamy wesele; widocznie jest tu tradycja „fotografii ślubnej z zamkiem w tle”; czekamy aż 30 – 40 samochodów zjedzie w dół i zaczynamy zjazd; spore emocje; hamulce piszczały ale się udało; do portu wróciliśmy o 20:30.
  26. 21.05 – niedziela (Valence – Viviers; 53 km; 3 śluzy)
          
    Szykuje się piękny, słoneczny dzień; wiatr z N 20 – 40 km/h (letni mistral ?); ruszamy o 08:30; z wiatrem i prądem Rodanu robimy 13 km/h bez zbędnego „poganiania” yamahy; dosyć szybko przechodzimy dwie śluzy (Beauchastel i Logis - Neuf); o 13:30 mijamy Cruas (elektrownia atomowa na prawym brzegu i port jachtowy) a następnie Montélimar (duże miasto bez możliwości zacumowania); jeszcze jedna śluza (Châteauneuf) i ok. 16:00 usiłujemy stanąć w Viviers w porcie gminnym – totalna porażka. Zgodnie z informacją na stronie internetowej miasta, potwierdzoną telefonicznie (jeszcze w Warszawie) przez gminne Office du Tourisme, port, po zimowym remoncie kapitalnym, miał oferować wszystkie możliwe usługi i udogodnienia. Rzeczywistość to jakiś koszmarek; cztery chałupniczo wykonane y – bomy z chwiejnymi pomostami na poziomie naszego sztormrelingu; brak najbardziej prymitywnych sanitariatów, wody, prądu, monitoringu. Obok pusty port klubowy w stanie organizacji; usiłuję zasięgnąć informacji; wyłania się obraz konfliktu (?) gminy, właściciela klubu i właściciela wypożyczalni rowerów (?); klubu pilnuje osobnik o wyglądzie matoła z rozpadającą się wątrobą, który nie zna (?) numeru telefonu swojego szefa. Horror ! Planowano postój 4 dni i wynajem samochodu w Montélimar (12 km; komunikacja miejska); decydujemy się zmienić plany i jutro rano płynąć do Awinionu; telefonujemy do Office du Tourisme i kapitanatu – obiecują znaleźć dla nas miejsce.
         Viviers to miasteczko z epoki gallo – rzymskiej (pozostałości archeologiczne); już w III w siedziba biskupstwa; miasto średniowieczne; w XIV w przyłączone do Francji przez Filipa IV Pięknego. Warto obejrzeć:
       Most rzymski (II – III w) przez rzeczkę Escoutay; dobrze zachowany (11 przęseł i nawierzchnia).
       Katedrę św. Wincentego (Saint – Vincent); zbudowana w XI w; wielokrotnie przebudowywana w XVII – XVIII w; zachowane wyposażenie: gobeliny (XVIII w); rzeźby i obrazy (XVII w).
           Średniowieczną starówkę (domy, mury,.. stosunkowo dobrze zachowane)
       Po prowizorycznym zacumowaniu przy pomocy plątaniny cum i „sznurków pomocniczych” idziemy do starego miasta; strome podejście 50 m wąskimi uliczkami ze średniowieczną zabudową; liczne zaułki; praktycznie brak turystów.... Katedra robi przejmujące wrażenie; pustka, cisza i nastrój; z takim miejscem starożytni Rzymianie wiązali „Genius Loci” - ducha opiekuńczego miejsca nadającego mu magiczne właściwości; w katedrze pozostajemy dłużej smakując szczegóły wyposażenia (w tym 5 dużych gobelinów z XVII w) i chłonąc atmosferę; jesteśmy pod wrażeniem. Potem penetrujemy zaułki; z murów miejskich roztacza się rozległy widok na dolinę Rodanu; wracamy o 20:30; o zmroku cumują naprzeciwko nas dwa, znane nam już, „hotelowce”.
  27. 22.05 – poniedziałek (Viviers - Avignon; 81 km; 3 śluzy)
          
    Pochmurny poranek; wstajemy o 06:00 i o 06:15 rzucamy cumy i „sznurki pomocnicze” i wypływamy na Rodan; śniadanie jemy „w biegu”; słońce szybko rozpędza chmury i po obu stronach rzeki roztaczają się wspaniałe widoki: wysokie zielone brzegi, winnice, wapienne klify, ciemne góry w tle, ruiny zamków. Pierwszą śluzę (Bollène, 22 m – najgłębsza na Rodanie i w Europie Zachodniej) przechodzimy solo (!) niemal bez oczekiwania; mijamy kolejną elektrownię atomową (Tricastin) i podchodzimy do kolejnej śluzy (Caderousse); obsługa ignoruje nasze telefoniczne wezwania; po 2 godzinach dochodzimy do wniosku, że mamy błędny numer telefonu (na oficjalnej liście); z trudem odczytujemy przez lornetkę, niemal nieczytelny, numer umieszczony na planszy (niedostępnej) i w końcu się śluzujemy. „Podkręcamy” yamahę gdyż zrobiło się późno; trzecią śluzę (Avignon) przechodzimy szybko (śluzuje się idąca „pod górkę” zawodowa barka a „na dole” czeka następna) i 16:30 podchodzimy do Awinionu. 7 km powyżej miasta Rodan tworzy dwa ramiona rozdzielone wyspą L'Ille de la Barthelasse długości 10 km; tor wodny stanowi ramię prawe, natomiast ramię lewe (na którego lewym brzegu leży Awinion), jest nieżeglowne (zapora z elektrownią); należy więc minąć wyspę, zrobić zwrot w lewo o 180o i popłynąć 3 km pod prąd. O 16:30 robimy zwrot i podchodzimy do Awinionu; do brzegu cumują stare barki (niektóre chyba porzucone od wielu lat) i leżą rozpadające się na wpół zatopione jednostki różnych typów – wrażenie jest przygnębiające. Port jachtowy (z nazwy) to wysokie nadbrzeże dawnego portu handlowego; brak pomostów pływających; jednostki wszystkich typów cumują alongside w kilku warstwach; po dłuższym manewrowaniu zostajemy wreszcie zauważeni przez „panią kapitan”, która wskazuje nam miejsce; cumujemy „w drugiej warstwie” do stalowego jachtu motorowego (pozostawionego 3 tygodnie temu bez opłacenia postoju; „pani kapitan” sugeruje, że został skradziony; mamy więc niezłe towarzystwo). Bardzo sympatyczna „pani kapitan” udziela nam wyczerpujących informacji: prąd i woda na nadbrzeżu, sanitariaty (czynne w godzinach 9:00 – 19:00; potem radźcie sobie sami) w budynku „kapitanatu” odległym ok. 300 m; tamże natryski, pralka i WiFi; płacę „za wszystko” 64 euro za tydzień; no to dotarliśmy. Obiadokolacja i relaks w zachodzącym słońcu.
  28. 23.05 – wtorek (Avignon – zwiedzanie)
          
    Od rana pogoda „prowansalska” (rześki poranek i szybko narastający upał; błękitne, niemal bezchmurne niebo); zamierzamy poświęcić dwa dni na penetrację historycznej części miasta.
         Avignon (pol. Awinion) jest znaczącym europejskim centrum kultury; w lipcu (od roku 1947) ma tu miejsce największy europejski festiwal teatralny (160 000 widzów w roku 2015) oraz (od roku 1966) „równoległy” festiwal „off” (występy artystów i teatrów na ulicach); magnesem ściągającym turystów są też, świetnie zachowane, zabytki architektury i echa „niewoli awiniońskiej papieży” oraz „wielkiej schizmy zachodniej”. Miasto założone przez kolonistów greckich (VI w p. n. e.) z Fokaji (obecnie Turcja) miało typową historię (miasto rzymskie od 120 r p. n. e; w królestwie Franków od roku 536,...) aż do roku 1309.
             W roku 1305, na konklawe w Perugii (będącym „przepychanką” kardynałów włoskich i francuskich) wybrano arcybiskupa Bordeaux na papieża Klemensa V, który czując się zagrożony przez wrogich mu kardynałów włoskich, przeniósł w roku 1309 (pod naciskiem króla Francji Filipa IV Pięknego) swoją rezydencję do Awinionu. W latach 1309 – 1377 rezydowało to siedmiu kolejnych papieży narodowości francuskiej uzależnionych od silnej władzy królewskiej; okres ten nazywany jest „niewolą awiniońską”. Powrót do Rzymu (1377) Grzegorza XI nie zakończył konfliktu pomiędzy kardynałami francuskimi i włoskimi; był to czas upadku kościoła katolickiego (szerzyły się symonia, nepotyzm, rozwiązłość i brak dyscypliny); różne grupy kardynałów wybierały „własnych” papieży rezydujących w Rzymie, Awinionie i Pizie w latach 1378 - 1417 (nie uznawali się oni nawzajem a nawet ekskomunikowali); ten okres to „wielka schizma zachodnia” zakończona zasadniczo soborem w Konstancji (1414 – 1417). Awinion, będący własnością królowej Neapolu (Joanny I) został kupiony w roku 1348 przez Klemensa VI i był enklawą Państwa Kościelnego do roku 1791, kiedy to rząd rewolucyjny przyłączył go do Francji.
             Benedykt XII i jego następca Klemens VI wznieśli (XIV w) w Awinionie dwa wspaniałe pałace: „Stary” i „Nowy” - jest to łącznie największa w Europie budowla gotycka; świetnie zachowana; bogate wyposażenie, biblioteka, ….; 650 000 zwiedzających rocznie. Poza pałacem (pałacami) magnesem dla turystów są:
           Średniowieczny most św. Benezeta (Saint – Bénézet); zbudowany w latach 1177 – 1185; pierwotnie miał 915 m długości (z 22 oryginalnych kamiennych filarów pozostały 4; nawierzchnia była drewniana); przebudowany jako całkowicie kamienny (1234 – 1237) był wielokrotnie uszkadzany przez powodzie i naprawiany; po powodzi w roku 1699 pozostał, istniejący do dziś, fragment długości 120 m (4 przęsła). Nieprzemijającą popularność most zawdzięcza niewątpliwie piosence dziecięcej z XV w (!) - chyba najstarszej nadal śpiewanej przez francuskie dzieci; oto wierne tłumaczenie tekstu. Refren: „Na moście awiniońskim / tam się tańczy, tam się tańczy / Na moście awiniońskim tam wszyscy tańczą w koło”; Zwrotka 1: „ Piękne panie robią tak / a potem znów tak” (dzieci, śpiewając zwrotkę, gestami naśladują „piękne panie” - kłaniają się); zwrotek jest dowolnie dużo („piękni panowie”, „dzielny żołnierze”, ogrodnicy, krawcy, ….) z odpowiednią gestykulacją. Popularność w Polsce most zawdzięcza wierszowi Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, który z muzyką Andrzeja Zaryckiego stał się „poezją śpiewaną” - niezapomnianym przebojem Ewy Demarczyk.
       Mury obronne z XII – XIII w; mury, bramy i baszty są niemal kompletne i świetnie zachowane – ewenement europejski; rozbudowane w XIV w przez papieży; później konserwowane; ocalały mimo pomysłu (XIX w) ich rozbiórki.
       Cathédrale Notre – Dame des Doms; zbudowana w stylu romańsko - prowansalskim w XII w; rozbudowywana w XIV i XVII w; wiele elementów (kolumny, fryz) stylizowanych na antyczne; wewnątrz liczne rzeźby i freski z XIII w oraz grobowiec papieża Jana XXII.
       Collégialle (kolegiata) Saint – Pierre; gotycka (1358 – 1524); zbudowana na miejscu obiektu z VII w.
         Abbaye (opactwo) Saint - Ruf; romańskie (XI – XII w); zbudowane na miejscu znacznie starszego obiektu; ruina zabezpieczona.
        Liczne (26) rezydencje kardynałów (XIV – XVII w) oraz 130 budynków mieszkalnych (XV – XVII w); magazyn soli z XIV w.
       Rue des Teinturiers – dzielnica rzemieślników: garbarzy, farbiarzy (stąd nazwa), młynarzy, …; warsztaty, zbudowane wzdłuż potoku Sorgue, korzystały z napędu wodnego (wiele zachowanych elementów).
           Awinion „intra muros” (pol. = w obrębie murów) jest wpisany na listę UNESCO.

           O 09:30 wyruszamy rowerami „na oślep” plątaniną średniowiecznych uliczek
    (niektóre mają 2 m szerokości) w kierunku Office du Tourisme (w celu zaopatrzenia się w mapki i inne materiały); po kwadransie stwierdzamy, że wróciliśmy do miejsca startu; poinstruowani szczegółowo przez młodą „awinionkę” trafiamy w końcu do celu. Chcemy wynająć samochód na cztery dni; z pomocą agentki z „Office...” znajdujemy odpowiednią firmę i umawiamy się na spotkanie; w rosnącym upale jedziemy 3 km i załatwiamy wynajem od czwartku do niedzieli; samochód mam odebrać w środę wieczorem i zwrócić w poniedziałek rano.
         Wracamy do centrum i przez trzy godziny zwiedzamy Palais des Papes (pałac papieży; wewnątrz jest chłodno); jesteśmy pod wrażeniem. Wracamy na łódkę; obiad; gorąca kąpiel bez ograniczeń. Po odpoczynku wyruszamy rowerami penetrować średniowieczne uliczki; w większości zabytkowych miasteczek można jeździć rowerami „po prąd” na ulicach jednokierunkowych (pod znakiem „jeden kierunek ruchu” jest przyczepiona tabliczka „sauf velo” - „z wyjątkiem roweru”); młodzi Francuzi śmigają jak rakiety; kierowcy samochodów muszą mieć zdrowe nerwy; po pewnym czasie i my nabraliśmy wprawy. Dłużej pozostajemy na Rue des Teinturiers smakując detale i atmosferę; objazd kończymy podziwiając z bulwaru most św. Benezeta w wieczornym słońcu; Ewa popada w nastrój sentymentalny i wspomina swój przejazd przez Awinion „bardzo dawno temu” z synem w wieku szkolnym podczas wycieczki samochodowej do Hiszpanii. Wieczorny relaks z piwkiem pod zachód prowansalskiego słońca.
  29. 24.05 – środa (Avignon – zwiedzanie)
         Spokojny poranek; bezchmurne „prowansalskie” niebo; leniwe śniadanie; o 10:00 wyruszam rowerem do FNAC (wstępnie opanowałem topografię miasta „intra muros” i jazdę „pod prąd” średniowiecznymi uliczkami) aby kupić mapę samochodowo – turystyczną Gardu i Ardèche; sukces – Michelin (1 : 150 000) za 5 euro. Po powrocie idziemy na most św. Benezeta; długo smakujemy detale i widoki; Ewa kontynuuje sentymentalne wspominki; obiad na łódce. Po południu idę do „kapitanatu” aby skorzystać z WiFi; wysyłam kilka e-maili, raport na stronę JKPW, sprawdzam prognozę meteo, … O 17:15 jadę rowerem po samochód (30 min. w upale); odbieram nowiutką toyotę yaris (diesla); złożony i spakowany w worek rower wkładam do toyoty i bardzo uważnie wracam (drogi nauczyłem się wcześniej na pamięć); okrążam mury od zewnątrz i szczęśliwie trafiam do portu; parkuję na nadbrzeżu obok Ewy3 pod znakiem „zakazu parkowania”; „pani kapitan” poinformowała mnie jeszcze wczoraj, że nie dotyczy on samochodów armatorów jachtów cumujących w porcie i wystawiła odpowiedni certyfikat; rozwiązał on problem parkowania gdyż w najbliższej okolicy trudno zaparkować cokolwiek.
             Wieczorem poznajemy małżeństwo belgijskie (w wieku zdecydowanie emerytalnym) – armatorów zacumowanego przed nami, dosyć starego, żaglowego jachtu (45 stóp) z położonym masztem; 7 lat temu przeprowadzili kanałami jacht na Morze Śródziemne, żeglowali 6 lat pod słońcem Prowansji i obecnie wracają do Belgii; idzie im to raczej niesporo; 18 ton, słabiutki dieselek (raczej do manewrowania w portach) daje max. 7 km/h (po gładkiej wodzie); na Rodanie jest wysoka woda i prąd 4 km/h; cumują w Awinionie już piąty dzień i nie mogą się zdecydować na „orkę pod prąd”. Przeprowadzanie, kanałami francuskimi, jachtów morskich z Europy Północnej (widzieliśmy nawet szwedzkie i norweskie) na Morze Śródziemne jest dosyć popularne; trasa „Dunkierka – Marsylia” liczy 1210 km i 214 śluz (co najmniej „gabarit Freycinet” czyli dostępna nawet dla dużego jachtu morskiego o zanurzeniu 2,5m); fragment „południowy” to Saona i Rodan; powrót „pod prąd Rodanu” wymaga raczej mocnego silnika. Piwko pod zachód słońca i idziemy spać; jutro wycieczka samochodowa.
  30. 25.05 – czwartek (Avignon; wycieczka samochodowa „Gorges d' Ardèche”)
        
    Poranek „prowansalski”; o 08:30 wyjeżdżamy z portu; udaje się nam zdążyć przez szczytem porannym (wyjazd z miasta jest zresztą nieskomplikowany); Ewa z mapą w ręku pełni funkcję pilota; szybko pokonujemy 60 km dobrej szosy, dojeżdżamy do Saint – Martin d'Ardèche i wjeżdżamy na widokową drogę prowadzącą przez „Gorges d' Ardèche”. Jest to 30 – kilometrowy przełom rzeki Ardèche, która „wycięła” w wapiennym płaskowyżu kanion głębokości ponad 200 m o niemal pionowych ścianach. W dolinie rzeki odkryto liczne, niegdyś zamieszkałe, jaskinie; kilka z nich jest ozdobionych malowidłami naskalnymi (są one zamknięte dla publiczności); inne (zawierające imponujące formacje naciekowe) można zwiedzać. W roku 1960 ukończono budowę drogi „widokowej” wzdłuż przełomu; co kilka kilometrów zbudowano parkingi na kilka samochodów i bezpieczne punkty widokowe na skraju urwiska. Jedziemy zatrzymując się na kolejnych punktach widokowych; jest dosyć wczesna (jak dla Francuzów) godzina; ruch niewielki i są wolne miejsca na parkingach; widoki zapierają dech w piersiach; poranne „prowansalskie” słońce na bezchmurnym, ciemnobłękitnym, niebie; białe ściany skalne; intensywna zieleń roślinności i wąska wstążka rzeki 200 m niżej; roślinność – typowa dla śródziemnomorskiego „garrigue” to głównie kolczaste krzaki; fotografujemy „wszystko jak leci” - trudno się zdecydować, który widok jest „bardziej fotogeniczny”. W ciągu 2 godzin w rosnącym upale pokonujemy zaledwie 15 km i zjeżdżamy na parking Groty Magdaleny (La Grotte de la Madeleine); przy wejściu do groty świetny punkt widokowy; godzinna podziemna trasa z przewodnikiem – naprawdę warto było. Po wyjściu z groty kontynuujemy jazdę przez kolejne punkty widokowe aż do „Pont d'Arc” - tu woda wymyła w skale „wrota”, pozostawiając nad nimi zamknięty łuk skalny wysokości 60 m; jest to miejsce „turystyczne”; zatłoczony parking, liczne knajpki i tłumy ludzi; zatrzymujemy się na krótko i fotografujemy. Dalej jedziemy do Caverne du Pont – d'Arc – repliki groty Chauveta; tu zwięzłe wyjaśnienia. 18.12.1994 (!) Jean – Marie Chauvet (pracownik ministerstwa kultury nadzorujący groty zawierające malowidła naskalne) w towarzystwie Éliette Brunel – speleolożki – amatorki odkrył wejście do groty; w wyniku pobieżnej (nielegalnej zresztą inspekcji) znaleziono liczne malowidła naskalne. Po uregulowaniu praw własności została ona przejęta przez państwo i szczegółowo zbadana; bogactwo i jakość malowideł (mających nawet ponad 30 000 lat) kwalifikuje ją do grona czterech (obok Lascaux, Cosquer i Cussac) - najpiękniejszych „ozdobionych malowidłami” jaskiń Francji;obecnie wpisana na listę UNESCO. Grota nigdy nie została udostępniona publiczności (wymaga to budowy ścieżek, schodów oraz instalacji oświetlenia; obecność tłumów ludzi prowadzi do zmian „klimatycznych” i w konsekwencji zniszczenia, unikatowych w sali światowej, malowideł). W latach 2012 – 2015 pomiędzy miejscowościami Vallon – Pont – d'Arc oraz Saint – Remèze zbudowano centrum turystyczne Caverne du Pont – d'Arc a w nim (na powierzchni) trójwymiarową kopię najciekawszych fragmentów jaskini oryginalnej – największy na świecie obiekt tego rodzaju. Po południu docieramy na miejsce; tłumy ludzi; mimo braku rezerwacji „zdobywamy” bilety biorąc obsługę „na litość” (łódka z dalekiej Polski.....); wierne trójwymiarowe kopie najciekawszych fragmentów jaskini oryginalnej i malowideł robią duże wrażenie; to efekt benedyktyńskiej pracy grona specjalistów korzystających z zaawansowanego wyposażenia. Jesteśmy naprawdę zafascynowani – 35 000 lat temu nasi przodkowie byli już wspaniałymi artystami dokumentującymi otaczającą ich przyrodę; obszerną, profesjonalną dokumentację foto zawiera strona www.cavernedupontdarc.fr. Po wyjściu, mocno zmęczeni, powracamy najszybszą drogą do Avignonu; natryski w „kapitanacie” są czynne do 19:00 – już się nie załapaliśmy.
  31. 31.26.05 – piątek (Avignon; wycieczka samochodowa „Dolina rzeki Cèze”)
    Pogoda „prowansalska” bez zmian; 08:30 wyjeżdżamy w główną drogą do Pont – Saint – Esprit (55 km) a następnie 35 km lokalną drogą do Aven d' Orgnac; „aven” to jaskinia rozbudowana „pionowo” zawierająca bardzo duże komory; na miejsce docieramy ok. 10:30; nie ma problemów z biletami (jeszcze nie sezon turystyczny); jednak musimy czekać ok. 1,5 godziny na wejście naszej grupy. Ten czas spędzamy w świetnie zorganizowanym „muzeum” prezentującym „powstawanie jaskiń i życie jaskiniowców”; naprawdę świetnie pomyślane; ścieżka dydaktyczna zrozumiała nawet dla dzieci; dobre prezentacje multimedialne. Potem godzinna trasa podziemna z przewodnikiem; schodzi się przez kolejne „sale” (wysokości 30 – 40 m); fantastyczne formacje naciekowe; „cienkie” stalaktyty, stalagmity i kolumny o niezwykłej wysokości (taka formacja „rośnie” 1 cm w ciągu 100 lat(!) - te „rosły” ok. 100 000 lat (!)); trasa kończy się 120 m poniżej wejścia ciekawym spektaklem „światło i dźwięk”; na szczęście „na górę” wyjeżdża się windą; warto było zobaczyć. Cały obiekt ma „Le label Grand Site de France” (dosł. = Etykieta Wielkiego Miejsca Francji) – tytuł przyznawany przez ministra Ekologii, Stałego rozwoju i Energii (fr. = l'Écologie, du Développement durable et de l'Énergie) obiektom „turystycznym” wyjątkowo dobrze i wszechstronnie zorganizowanym oraz zarządzanym (przeczytałem tekst „wymogów” ale wydał mi się on dosyć mętny).
           Po opuszczeniu jaskini zamierzamy pojechać doliną rzeki Cèze, która tworzy kilka „kieszonkowych” (w porównaniu z Ardèche) przełomów; w Barjac Ewa – pilot myli kierunki i walimy drogą D 901 w przeciwnym kierunku; błąd naprawiamy po 5 km i zjeżdżamy na brzeg Cèze w Montclus – średniowiecznym (XIII w) miasteczku; zachowane duże fragmenty zabudowy (most i zamieszkały zamek od 700 lat własność tej samej rodziny szlacheckiej); relaksujemy się 2 godziny nad rzeką; wielokrotne kąpiele – woda nawet ciepła. Zrelaksowani jedziemy do La Roque-sur-Cèze – też średniowiecznego (XII w) miasteczka z pozostałościami zamku (romańska kaplica); rzekę pokonujemy po moście Karola – Młota (Pont Charles – Martel); zbudowany w XII – XIV w służy do dzisiaj; ruch wahadłowy regulowany światłami. Za mostem stajemy na zatłoczonym (płatnym) parkingu i idziemy ok. 1 km do kaskad (Cascades du Sautadet) – szeroko znanej atrakcji; rzeka przełamuje się przez masyw wapienny długości ok. 500 m tworząc fantastyczne formacje wodno – skalne; jest to cenione przez mieszkańców pobliskich miast kąpielisko; kąpiemy się i my. Wreszcie wracamy do Avignonu; znowu nie załapaliśmy się pod prysznic.

  32. 27.05 – sobota (Avignon; wycieczka samochodowa „Tarascon, Pont du Gard”)
        
    Tak jak poprzednio wyjeżdżamy z miasta o 08:30 i szybko (19 km) docieramy do Tarascon; parkujemy niemal w centrum na bezpłatnym parkingu; pogoda nadal „prowansalska”.
         Tarascon to małe miasteczko (13 000 mieszkańców) na lewym brzegu Rodanu; ciekawe wydarzenia historyczne i legendy od czasów antycznych. Ok. roku 43 zamieszkała tu św. Marta z Betanii (współczesna Chrystusowi; przybyła z Palestyny do Saintes – Maries – de – la – Mer; zmarła w roku 68 w Tarascon; jest opiekunką miasta); z jej osobą wiąże się legenda (?) o smoku „Tarasque” - stworze ziemno – wodnym o straszliwym wyglądzie (średniowieczne opisy „smokologów”) i dużym apetycie; w odróżnienie od krewniaka „wawelskiego” konsumował lokalnych młodzieńców; w trakcie kolejnej konsumpcji św. Marta zaproponowała mu seans psychoanalityczny wg najlepszych wzorców nam współczesnych; ten, nie kończąc (niestety) posiłku, wyznał, że powodem jego agresji jest odrzucenie go przez społeczeństwo; św. Marta obiecała mu integrację, w co Tarasque naiwnie uwierzył i obiecał poprawę oraz zmianę menu; podczas próby integracji został jednak zabity i wypatroszony przez liczne grono nieskonsumowanych młodzieńców; w roku 1475 lokalny władca zapoczątkował coroczną paradę (z udziałem kopii smoka), która odbywa się nadal (koniec czerwca) jako element lokalnego festiwalu. Drugą fikcyjną postacią jest Tartarin de Tarascon –   bohater trzech powieści Alfonsa Daudet (1840 - 1897) wydanych w latach 1872 – 1890 (czytałem polskie tłumaczenie pierwszej z nich); bohater jest obdarzony wszystkimi negatywnymi i śmiesznymi cechami (przypisywanymi prowansalczykom przez sąsiadów): fanfaronadą, samochwalstwem, głupotą, … (typ podobny do Papkina z „Zemsty” Fredry); po wydaniu pierwszej książki, mieszkańcy miasta poczuli się mocno urażeni; chciano nawet obić autora w czasie jego przejazdu przez Tarascon; obecnie Tartarin jest jednym z magnesów festiwalu.
           Warto zwiedzić następujące obiekty:
         - Średniowieczny, kompletnie zachowany, zamek zbudowany w latach 1400 – 1435 na samym brzegu Rodanu (na miejscu obiektu z XIII w) przez książąt prowansalskich (Ludwika II d' Anjou oraz jego synów: Ludwika III i René I); rezydencja René I d' Anjou; po jego śmierci (1480) stał się własnością królewską; uniknął zniszczeń; do roku 1926 było tu więzienie; obecnie muzeum; wspaniały widok z baszt.
         - Collégialle (kolegiata) Sainte – Marthe (XI – XII w; przebudowy XIV – XVII w); styl romańsko – prowansalski; wzniesiona na miejscu obiektu z IV w; krypta z grobem św. Marty; cel pielgrzymek; w roku 500 uzdrowiony został tu Chlodwig I – pierwszy chrześcijański król Franków; miejsce wizytowali (XIII – XX w) liczni „możni tego świata”.
       - Starówka, resztki murów, pomniki: Tarasque'a i Tartarina
        
    Zwiedzamy wszystko wg listy; widok z murów zamku jest naprawdę imponujący. Po zwiedzeniu obiektów przejeżdżamy most na Rodanie; zamierzamy zwiedzić Abbaye (opactwo) de Saint – Romain (V w; ufortyfikowane w XIV w; opuszczone w XVI w); w znacznej części wykute w wapiennych skałach; obecnie zabezpieczone ruiny; niestety jest właśnie „przerwa obiadowa”; zniewalający upał skłania nas do rezygnacji; jedziemy do Pont du Gard.
         Pont du Gard ma również „Le label Grand Site de France” (patrz wycieczka 27.05); jego główną atrakcją jest dobrze zachowany akwedukt rzymski przez rzekę Gard (Gardon); trójpoziomowy o długości 275 m i wysokości 48 m; zbudowany z bloków wapienia łączonych kołkami dębowymi (bez zaprawy); jest to fragment akweduktu (długości ok. 50 km), zbudowanego w I wieku, zaopatrującego w wodę Nîmes. Dojeżdżamy wczesnym popołudniem; ogromny parking zatłoczony samochodami; jest sobota i tłumy ludzi korzystają z wypoczynku i kąpieli w krystalicznie czystej wodzie; robimy to samo; potem zwiedzamy akwedukt; imponujący przykład technicznego mistrzostwa budowniczych. I tym razem po powrocie nie załapaliśmy się na prysznic ale po kąpielach w Gardon nie czujemy się specjalnie brudni.
  33. 28.05 – niedziela (Avignon; wycieczka samochodowa „Arles”)
           O 07:30 wyjeżdżamy do Arles (35 km) zabierając rowery; docieramy szybko i parkujemy 2 km od centrum na bezpłatnym parkingu; szybko docietamy do Office du Tourisme; pobieramy komplet materiałów i za 11 euro kupujemy „bilet łączony na 4 obiekty”; wzmaga się „prowansalski” upał i chyba wszystkich zabytków Arles „nie przeżyjemy”; trzeba wybierać.
         Arles
    to miasto o 2600 – letniej historii; celtyckie centrum handlowe od VI w p. n. e.; kwitnąca kolonia rzymska od roku 122 p. n. e.; po rozpadzie Cesarstwa Zachodnio – Rzymskiego przechodzi kolejno w ręce Wizygotów (476), Ostrogotów (508) i Franków (536); po podziale państwa Franków (841) wchodzi w skład niezależnego Królestwa Prowansji; burzliwe meandry historii kończy przyłączenie do Francji (1536). Zachowały się liczne obiekty warte zwiedzania; większość na liście UNESCO; oto lista najważniejszych;
    Epoka gallo – rzymska
    - Arena
    (80 – 90 r) – miejsce walk gladiatorów do VI w; potem powoli popadała w ruinę; odnawiana w XIX – XXI w; obecnie nadal użytkowana (teatr, koncerty, corrida, …; 25 000 miejsc).
    - Teatr (I w p. n. e.; 10 000 miejsc); użytkowany zgodnie z przeznaczeniem do V w; przetrwał średniowiecze mimo częściowej rozbiórki na materiał budowlany; restaurowany w XIX w; nadal wykorzystywany jako miejsce spektakli różnego typu.
    - Termy Konstantyna (IV w); zbudowane przez cesarza Konstantyna I podczas jego pobytu w Arles; jedne z lepiej zachowanych we Francji.
    - Alyscamps (Pola Elizejskie w jęz. prowansalskim) – nekropolia od czasów gallo – rzymskich do XIX w; stosunkowo dobrze zachowana.
    - Forum (30 – 20 r. p. n. e.) - zachowane niewielkie fragmenty.
    - Obelisk (IV w) stojący niegdyś w cyrku (II w) znanym tylko z badań archeologicznych.
    Średniowiecze
       - Cathédrale Saint – Trophime
    ; katedra i klasztor romańsko – gotycki (XII – XV w); zbudowane na miejscu bazyliki z V w; dobrze zachowany wspaniały portal z XII w; na wyposażeniu: sarkofagi paleo – chrześcijańskie (IV w), gobeliny i obrazy (XVII w); witraże (XIX w); piękny krużganek.
       - Église Notre – Dame – la – Major; romańsko – gotycki (XII – XVI w); zbudowany na miejscu obiektu z V w; wielokrotnie przebudowywany.
       - Inne obiekty sakralne (XI – XV w): Église Saint-Césaire, Église Saint-Julien, Église des Dominicains, Église Sainte-Anne, …
       - Wiele domów z XVII – XVIII w.
         Z Arles związany był Vincent van Gogh (1853 – 1890), który przybył tu w lutym roku 1888; oczarowany słońcem i intensywnością barw Prowansji namalował w ciągu 15 miesięcy 300 obrazów przedstawiających: Arles i okolice, pokój artysty oraz portrety i autoportrety (jednym z bardziej znanych jest „ Pont (most) de Langlois aux Lavandières”); mając problemy psychiczne (od delirium do depresji) w bliżej nieznanych okolicznościach utracił ucho (namalował potem znany autoportret); od maja 1989 roku przebywał w azylu dla psychicznie chorych w Saint – Rémy – de – Provence gdzie nadal malował; latem 1989 roku opuścił Prowansję; zmarł 29.07.1890 w Auvers – sur – Oise (miasteczko położone ok. 30 km na NE od Paryża, wówczas zamieszkałe przez kilku znanych impresjonistów). Z Arles związane jest również malarstwo Paula Gaugina (1848 – 1903) - zaproszonego do Arles przez van Gogha oraz twórczość Pabla Picasso (1881 – 1973).
        
    Arles jest też francuską „stolicą” spektakli z udziałem byków a mianowicie corridy i „biegów z Camargue” (fr. = course camarguaise); mają one 1000 lat tradycji i zostały wpisane (mimo sprzeciwów) na listę dziedzictwa niematerialnego Francji (2011); odbywają się na arenach, zgodnie ze szczegółowymi, uświęconymi tradycją, regulaminami; imprezy są „świętem” lokalnym i atrakcją turystyczną wielu miast w Langwedocji i Prowansji. Corrida kończy się śmiercią byka poranionego uprzednio „zgodnie z regulaminem”; matador (torreador) zabija go szpadą. Course camarguaise polega na zerwaniu trofeum (kokardy, pomponu) przymocowanego na czole lub rogach byka, przez grono (ok. 20) młodzieńców „szukających sławy, mocnych wrażeń i uznania dam”; są też uwielbiani zawodowcy; byk wychodzi z imprezy zdrowy; młodzieńcy niekoniecznie.
           Korzystając z (jeszcze) względnego chłodu (?) jedziemy rowerami do „mostu van Gogha”; wiąże się z nim ciekawa historia i anegdota; w latach 1820 – 1830 inżynier holenderski zbudował, na kanale „Arles – Bouc” (łączącym Rodan z Marsylią), 11 identycznych, otwieranych mostów (typu „holenderskiego”); jeden z nich w roku 1888 namalował (w kilku wersjach) van Gogh; „Langlois” to nazwisko mostowego mieszkającego obok i obsługującego most; malarz nie zrozumiał podanej mu nazwy i nazwał most „Pont de l'Anglais” - ten błąd „kopiowało” wielu historyków sztuki. W roku 1944 cofający się Niemcy wysadzili 10 mostów na kanale (w tym most malowany przez van Gogha); ocalał jedynie most w Fos-sur-Mer, który przeniesiono w roku 1962 w „ładne miejsce” 2 km za miastem (oryginalne miejsce wchłonęło w międzyczasie miasto).
         Po „moście van Gogha” jedziemy kolejno na Alyscamp (sycimy się atmosferą miejsca), termy Konstantyna i arenę; potem dłuższy czas spędzamy w kościele i klasztorze św. Trofima; cisza i pustka; autokarowe wycieczki zbiorowe to „Geriatria Tour” - mocno zaawansowani emeryci o tej porze już wyłączeni z akcji; my smakujemy „Genius Loci” i detale kamieniarki; w międzyczasie odwiedzamy miejsca na „szlaku van Gogha” (w miejscach przedstawionych na obrazach ustawione są plansze z kopią obrazu – można porównać z stanem obecnym). Wracamy do Avignon o 18:00; nareszcie załapujemy się na gorący prysznic bez ograniczeń; po reanimacji tradycyjny wieczorek; jutro zamierzamy wreszcie popłynąć dalej.  
  34. 29.05 – poniedziałek (Avignon – Petit Rhône (pk = 9 km); 45 km; 1 śluza)
          
    O 07:00 wyjeżdżam (z rowerem w bagażniku) zwrócić samochód; zgodnie z wymaganiami tankuję „do pełna” i o 07:30 parkuję przed wypożyczalnią; przede mną czeka już 5 samochodów dostawczych; o 08:00 rusza bardzo sprawnie „akcja zwrotów”; 08:20 składam rower i jadę do portu; po drodze kupuję pieczywo; po śniadaniu jadę do FNAC (centrum miasta) z zamiarem kupienia mapy samochodowo – turystycznej okolic Carcassonne; niestety porażka – brak ale mogą zamówić; odbiór za trzy dni; rezygnuję. Żegnamy „panią kapitan” i o 11:00 z ulgą wypływamy na Rodan; pogoda „prowansalska” ale na rzece wiatr z S mimo wszystko nieco chłodzi. Ostanie spojrzenia na most św. Benezeta, wieże pałacu papieży i kościołów oraz mury miejskie. O 13:00 podchodzimy do śluzy Beaucaire (ostatniej do pokonania na Rodanie); czekamy godzinę na ogromy wycieczkowiec „Mistral” z którym się śluzujemy „na dokładkę”; uwagę naszą zwracają „pasażerowie – turyści”; są zupełnie nieczuli na uroki żeglugi i manewrów; siedzą w restauracji przy zamkniętych oknach i jedzą (pora jest odpowiednia). 2 km poniżej śluzy mijamy lewą burtą Tarascon; znany nam już zamek „zwisa” niemal nad wodą. 1 km powyżej Arles Rodan dzieli się na dwa ramiona; lewym biegnie oznakowany farwater oddzielony od morza śluzą; prawe to Mały Rodan (fr. = Petit Rhône); pierwsze 22,5 km ma oznakowany farwater dostępny dla dużych barek; potem do Morza Śródziemnego jest 38 km płynącej swobodnie, krętej rzeki dostępnej dla małych jednostek o zanurzeniu mniejszym niż 1 m. Wpływamy na Mały Rodan; słaby prąd; po 9 km stajemy rufą do nieco błotnistego brzegu (widać ślady zmiany poziomu wody); jutro muszę koniecznie wymienić olej w silniku. Wieczorek relaksujący typu „białe wino i owoce” w towarzystwie dzikiej nutrii jedzącej jakieś „chwasty” 5 m od łódki.
  35. 30.05 – wtorek (Petit Rhône (pk = 9 km) – Canal du Rhône à Sète (Gallician); 23 km; 1 śluza)
        
    Chyba ustaliła się wreszcie pogoda „prowansalska”; w nocy poziom wody podniósł się 40 – 50 cm a szybkość prądu wzrosła do 3 – 4 km/h; zapewne elektrownie na Rodanie pracują tylko w godzinach wieczornych i właśnie napłynęła „wysoka woda”. Przed śniadaniem wymieniam olej; nauczony doświadczeniami z roku 2015 mam odpowiedni sprzęt i praca przebiega szybko; potem śniadanie i kąpiółka; o 11:00 ruszamy dalej w dół rzeki.
           Płyniemy przez Camargue - region geograficzny i przyrodniczy usytuowany w delcie Rodanu i Małego Rodanu; na zachód od nurtu Małego Rodanu jest kontynuowany regionem Petite (Mała) Camargue; sumaryczna powierzchnia to 150 000 ha i ponad 100 km linii brzegowej. Są to tereny podmokłe i bagienne z licznymi płytkimi, słonawymi lub słonymi lagunami (fr. = l'étang), oddzielonymi od morza pasmem wydm; tereny podmokłe w XIX w zmeliorowano kanałami; obecnie znaczna część podlega ochronie jako rezerwa biosfery i regionalny park przyrodniczy; bogata charakterystyczna flora i fauna; ostoja ptactwa wodnego, w tym flaminga różowego (jedyne miejsce gniazdowania w Europie; 30 000 sztuk) – symbolu Camargue. Równolegle do brzegu morza (na jego poziomie) przebiega kanał Rodan – Sète. Gospodarka (obok obsługi dużego ruchu turystycznego) to przede wszystkim: hodowla koni i byków do walki i gonitw (historyczne rasy regionalne), pozyskiwanie soli w wody morskiej (saliny; 500 000 ton/rok) oraz zbiór trzciny i …. uprawa ryżu (od XIII w; aktualnie zbiory 120 000 ton/rok to zaledwie 0,018 % produkcji światowej).
    Początkowo zastanawialiśmy się nad spłynięciem Małym Rodanem do Morza Śródziemnego i penetrację Camargue (flamingi !); zniechęciły nas niepewne warunki nawigacyjne i konieczność powrotu 40 km pod (ewentualnie) dosyć silny prąd; rezygnujemy; o 12:20 podchodzimy do śluzy w Saint – Gilles (pk = 22,5 km) i bez oczekiwania zostajemy prześluzowani do kanału Rodan – Sète.
           Kanał Rodan - Sète (fr. = Canal du Rhône à Sète) łączy Beaucaire (Rodan) z Sète położonym nad laguną Thau (fr. = L'Étang du Thau) mającą połączenie z Morzem Śródziemnym i Kanałem Południowym (fr. = Canal du Midi). Budowany i modyfikowany odcinkami w latach 1773 – 1834 (z dłuższymi przerwami); ma długość 97 km; jest prowadzony równolegle do brzegu Morza Śródziemnego; na znacznej długości wykorzystano kolejne płytkie laguny (kanał został w nich wybagrowany); w założeniu był przedłużeniem Canal du Midi w kierunku Marsylii. Początkowo łączył się on z Rodanem w Beaucaire (powyżej Arles); po zbudowaniu na Rodanie stopnia wodnego „Beaucaire”, poziom wody Rodanu poniżej niego stopnia uległ znacznemu obniżeniu; śluza zamykająca kanał „zawisła w powietrzu” i została zdeklasowana; kanał stał się rodzajem „ślepej kiszki”; w Saint – Gilles (24 km od Beaucaire) zbudowano śluzę (właśnie ją przeszliśmy) łączącą kanał z Małym Rodanem, którym dociera się do Rodanu 1 km powyżej Arles. Obecnie (2014) władze samorządowe Beaucaire prowadzą kampanię na rzecz „udrożnienia ślepej kiszki”; zmiana stosunków wodnych poniżej nieczynnej śluzy wymaga budowy kolejnego stopnia wodnego na Rodanie. Zgodnie z klasyfikacją VNF kanał jest drogą wielkogabarytową; komora śluzy w Saint – Gilles ma wymiary (195 x 12 m); niewielki ruch zawodowy z ograniczeniem szybkości barek do 6 km/h (rozmywanie brzegów).
         Płyniemy kanałem Rodan – Sète; szeroko; niskie, bagienne brzegi; na łąkach pasą się białe „konie z Camargue”; po przepłynięciu 15km cumujemy w porcie gminnym w Gallician (pk = 39 km); nowa infrastruktura, dobry slip; załatwiamy formalności; obiad; rozpoznanie miasteczka; kąpiel w gorącej wodzie bez ograniczeń; wieczorek relaksujący. Rufy łódek są cumowane do pali wbitych w dno (system powszechny w Niemczech, Danii,..; po raz pierwszy widzimy go we Francji); obserwujemy z zaciekawieniem czarterową barkę turystyczną, której załoga ćwiczy „rzuty lassem” usiłując „złapać” pale; kwalifikacji kowbojów z Far Westu raczej nie mieli ale w końcu im się udało (robi się to zupełnie inaczej).
  36. 31.05 – środa (Canal du Rhône à Sète (Gallician) – wycieczka rowerowa po Petite Camargue)
        
    O 06:60 jadę rowerem po ciepłe bagietki; po śniadaniu wyruszamy rowerami Centre de Decouverte (odkrywania) du Scamandre; 5 km wąskiej szosy zbudowanej pomiędzy dwiema lagunami; rankiem niebo pochmurne ale szybko powraca pogoda „prowansalska”; w „centrum” sympatyczny personel oferuje mapkę z opisem i spacer (gratis) brzegami laguny (L'Étang de Scamandre); ścieżka dydaktyczna z objaśnieniami jest prowadzona częściowo na drewnianych pomostach; kilka punktów widokowych; spędzamy tu 4 godziny; miły spacer ale ptaki widoczne z oddali (flamingów w ogóle brak); kilku fotoamatorów z „rurami” przy których mój 45 – centymetrowy „zoom” wygląda jak dziecinna zabawka; z bliska oglądamy tylko „dzikie” nutrie zajadające zielsko (chyba się nieco oswoiły). O 15:00 wracamy do portu; obiad i relaks – nareszcie „wakacje białego człowieka”. Petite Camargue otrzymała również (chyba jednak „po znajomości”) „Le label Grand Site de France”.  
  37. 1.06 – czwartek (Canal du Rhône à Sète (Gallician – Aigues-Mortes); 12 km; bez śluz)
           Po śniadaniu i szybkim klarze ruszamy w drogę; po nocnej ulewie wraca pogoda „prowansalska”; mijamy dużą barkę zawodową i uciekamy bez trudu barce zauważonej za nami (ma ona ograniczenie szybkości do 6 km/h); słabo umocnione brzegi są miejscami rozmyte; prowadzone są prace: umacnianie brzegów i budowa nadbrzeży dla barek zawodowych. O 09:30 dopływamy do portu jachtowego w Aigues – Mortes („Martwe Wody”); po dłuższych „manewrach” zostajemy zauważeni przez pracownika portu na pontonie, który wskazuje nam miejsce i pomaga zacumować do betonowego nadbrzeża na wprost Tour Constance (opis będzie dalej); miejsce dosyć zaciszne ale do kibelka jest 400 m i most; bardzo „rozciągnięty” port jest położony po obu brzegach kanału łączącego kanał Rodan – Sète z, odległym o 6 km, morskim portem jachtowym Le Grau – du - Roi.
           Aigues – Mortes to średniowieczne miasto o całkowicie zachowanych (oryginalnych) murach i średniowiecznej zabudowie; tereny rolnicze i pozyskiwanie soli z wody morskiej w epoce gallo – rzymskiej; następnie w państwie Franków; Karol Wielki (VIII w) wznosi pierwsze fortyfikacje i konwent benedyktynów. Król Francji Ludwik IX (Święty) buduje port (1240), z którego rycerstwo francuskie wyrusza na VII (1248) i VIII (1270) wyprawę krzyżową (w czasie ostatniej król zmarł na czerwonkę) oraz fortyfikuje miasto i okolicę. Warto zwiedzić:
           - Średniowieczne miasto otoczone oryginalnymi, świetnie zachowanymi, murami (1660 m) otaczającymi prostokąt o powierzchni 16 ha (!), bramami i ogromną Tour (wieżą) de Constance (1242)
         - Tour (wieża) de Carbonnière (3 km na N od centrum) z XIV w; obrona dostępu do miasta drogą usypaną przez mokradła i pobór myta; tu zaczyna się „ścieżka przyrodnicza” przez mokradła (częściowo na pomostach).
       - Saliny – tereny pozyskiwania soli z wody morskiej; eksploatowane już 2000 lat temu; od połowy XIX w na skalę przemysłową; metoda polega na naturalnym (słońce i wiatr) odparowaniu wody morskiej przepływającej przez kolejne płytkie baseny (łączna powierzchnia ok. 15 km2); w ostatnim sól krystalizuje i jest mechanicznie wybierana; w stężonej solance żyją algi (dunaliella salina) nadające jej pomarańczowy kolor.
         Po zacumowaniu załatwiam formalności i idę do (położonej tuż obok „kapitanatu”) małej stoczni jachtowej w celu zapytania się o możliwość załadowania łódki na lawetę dźwigiem; mają dźwig i szef oferuje załadunek; umawiam się wstępnie i biorę jego wizytówkę; oględziny dojazdu budzą jednak wątpliwości (wąska, kręta uliczka zastawiona samochodami). Po lekkim posiłku i szybkim klarze pobieramy w Office du Tourisme materiały informacyjne, dopytujemy się „gdzie pasą się flamingi ?” i wyruszamy na ich poszukiwanie w kierunku Grau – du - Roi, ścieżką rowerową wzdłuż kanału. Flamingi rzeczywiście pasą się w lagunie Étang de la Marette; niestety daleko od brzegu i zanurzone po brzuchy; sesja foto z raczej kiepskim rezultatem. Na moście w Grau – du – Roi i wracamy do Aigues – Mortes; wzdłuż brzegów kanału cumują liczne jednostki w różnym stanie, od świetnie utrzymanych barek zamieszkałych i ozdobionych kwiatami (mieszkanie na barce w Prowansji jest preferowane szczególnie przez Anglików - emerytów) do porzuconych (często na wpół zatopionych) „ruin”. Po drodze mijamy saliny; raczej porażka; 22 euro „od łebka” (czyli dwukrotna cena biletu do Louvru w Paryżu) za prawo wjechania rowerem na teren; darujemy sobie. Miasto od S oraz SE otaczają rozległe łąki; tak widzieli je zapewne średniowieczni wędrowcy; objeżdżamy połowę murów (sesja foto) i przejeżdżamy je „w poprzek” średniowiecznymi uliczkami.
         Tu cytat z książki T. Darlingtona (patrz pierwsza strona relacji). „ Aigues – Mortes to miał być zamek, ale zaginęły plany, budowa wymknęła się spod kontroli i powstał plac o powierzchni pół kilometra kwadratowego (przesada – tylko 0,16 km2; WU). W trzynastym wieku zaczęli go wypełniać restauracjami i sklepami z pamiątkami i do dzisiaj zrobili spore postępy na tym polu”; celna charakterystyka; setki butików oferują różne badziewie w stylu „chińszczyzna plus regionalny szmatex”; trudno przejść.
           Wracamy na łódkę; obiad i jedziemy rowerami 4 km na N do Tour de Carbonnière; to baszta obronna zbudowana (XIV w) na grobli usypanej przez mokradła; służyła do obrony drogi i poboru myta; obok niej rozpoczyna się ścieżka przyrodnicza. Nareszcie flamingi są dosyć blisko (50 – 100 m); stado 100 – 150 sztuk prezentuje swoje dłuuuugie nogi (woda ma głębokość 10 cm) i pracuje intensywnie dziobami „bagrując” dno; sesja foto; spotkany „tambylec” informuje mnie, że dwa tygodnie temu były niemal na wyciągnięcie ręki; chyba jednak nie będziemy aż tyle czekali; ze szczytu baszty rozległy widok na mokradła; Pani Ryba jest nareszcie usatysfakcjonowana; wracamy po zmroku;oświetlone mury miasta robią duże wrażenie. Po dyskusji zdecydowaliśmy płynąć możliwie szybko do Carcassonne zostawiając „krajoznawstwo” na drogę powrotną (będziemy wracać nad morze tą samą drogą).
  38. 2.06 – piątek (Canal du Rhône à Sète (Aigues-Mortes) – Canal du Midi (pk = 4 km); 75 km; bez śluz)
        
    O 06:00 (jeszcze panuje poranny chłód) jadę rowerem na ssamoobsługową stację przy supermarkecie odległym ok. 1 km; przywożę 15 litrów „na plecach”; Ewa w międzyczasie szykuje śniadanie; po śniadaniu jedziemy razem do supermarketu i robimy spore zakupy (jarzyny, owoce, wino, nieco świeżego mięsa); po powrocie (09:45) natychmiast rzucamy cumy; chcemy zdążyć na otwarcie mostu we Frontignan (otwierany tylko dwa razy na dobę o 08:30 oraz 16:00); od Frontignan dzieli nas 45 km – wydaje się, że mamy zapas czasu. Płyniemy spokojnie delektując się krajobrazem; ten odcinek kanału został wybagrowany na południowym skraju kolejnych lagun; jest od nich oddzielony wąską, niską, kamienną groblą; w kierunku północnym mamy rozległy widok na górzyste brzegi; ruch niewielki (na całej trasie do Frontignan spotkaliśmy dwie barki zawodowe i kilku „przyjemniaczków”). Po 28 km mijamy Maguelone; tu przez kanał prowadzi pływająca kładka dla pieszych; obsługiwana przez „mostowego”, który otwiera ją na widok łódki (rozpina kładkę i uruchamia silnik przymocowany do jednego z jej ramion). Wreszcie o 14:15 cumujemy przed mostem we Frontignan; mamy dosyć czasu i Ewa podaje „wykwintny obiad białego człowieka na urlopie” na bazie porannych zakupów (rosołek, kurczak z rosołu, makaron, kapusta pekińska). Punktualnie o 16:00 most się podnosi; płyniemy kanałem 6 km do Sète i „z marszu” wypływamy na L'Étang du Thau – lagunę 17 x 4 km rozciągniętą w kierunku od NE do SW; musimy pokonać ok. 18 km „otwartej wody”; wieje mocne 4 B dokładnie „w mordę”; za nami wypływa spory włoski jacht, który szybko nas wyprzedza; yamaha mimo sporej, stromej fali (głębokość laguny to 2 – 3 m) radzi sobie dobrze; pewien niepokój budzą ciągnące się na zawietrznej ogromne hodowle ostryg i omułków; w razie awarii silnika tylko kotwica (obie w pogotowiu) może nas uratować od bliskiego spotkania z ostrygami; płyniemy jednak bezawaryjnie; po dwóch godzinach (18:30) mijamy latarnię Onglous i wchodzimy na Canal du Midi; na wejściu cumują liczne jachty (również żaglowe); wzdłuż brzegu jest prawdziwe cmentarzysko porzuconych jednostek (liczne wpół zatopione zwężają istotnie farwater; chyba jakaś luka prawna nie pozwala ich usuwać lub karać armatora). Po 4 km cumujemy do brzegu pół kilometra przed pierwszą śluzą; uroczysty wieczorek z okazji dotarcia do kanału; oto kilka informacji na jego temat.
           Canal du Midi (pol. = Kanał Południowy) łączy Tuluzę położoną nad Garonną (wpadającą do Atlantyku) z laguną Thau (Morzem Śródziemnym) czyli pokonuje dział wodny między Atlantykiem i Morzem Śródziemnym; zbudowany w latach 1667 – 1681 jest niewątpliwie najbardziej „kultową drogą wodną Europy” i celem turystów – wodniaków; wpisany (1996) na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
           Idea połączenia kanałem Atlantyku i Morza Śródziemnego nurtowała już cesarzy rzymskich (Augusta, Nerona), Karola Wielkiego (IX w) oraz kilku królów francuskich; pierwsze szczegółowe projekty (XVI w) nie rozwiązywały zasadniczej trudności – dostarczenia wody na dział wodny (Col de Naurouze – 190 m n. p. m.). Problem ten rozwiązał, dzięki świetnej znajomości terenu, Pierre – Paul Riquet (1609 – 1680) – królewski poborca podatku od soli w Langwedocji; polegać miał on na zbudowaniu jeziora zaporowego w Górach Czarnych (fr. = Montagne Noire) i sprowadzeniu wody (na dział wodny) kanałem zasilającym (fr. = la rigole) długości 38 km. W roku 1662 przedstawił listownie swój pomysł J. B. Colbertowi - „ministrowi gospodarki” króla Ludwika XIV; nie mając wykształcenia technicznego uzasadniał swój pomysł rozwojem gospodarczym Langwedocji , transportem „wielkogabarytowym” (czyli armat) z pominięciem drogi morskiej przez Gibraltar (wówczas we władaniu wrogiej Hiszpanii) oraz ogólnie „wzrostem chwały królewskiej”, co w liście wielokrotnie podkreślił (zachowany do dziś i dostępny na stronie www.canaldumidi.com; przeczytałem go; jest szczytem dyplomacji maskującej lizusostwo) Król „połknął haczyk” i zlecił S. P. Vaubanowi (naczelnemu inżynierowi królewskiemu) analizę projektu; ten po „badaniach terenowych” zaproponował poprawki i projekt ocenił pozytywnie pod warunkiem zbudowania przez Riqueta kanału zasilającego Col de Naurouze. W roku 1665 Riquet zademonstrował jego działanie; rok później Ludwik XIV podpisał edykt zezwalający na budowę kanału, określający sposób finansowania i późniejszej eksploatacji oraz udzielający Riquetowi niezbędnych pełnomocnictw. Okazał się on świetnym menadżerem; zatrudnił najlepszych inżynierów oraz opracował niepraktykowaną wówczas organizację pracy: indywidualne zatrudnianie robotników fizycznych oraz wykwalifikowanych rzemieślników (kamieniarzy, kowali, murarzy, ...) na kontraktach terminowych; zakwaterowanie dla 12 000 ludzi; opiekę lekarską; płatne urlopy chorobowe (!!!), …. Był to największy w XVII w plac budowy; wiele dzieł hydrotechnicznych nie miało żadnych wzorców; zapora Saint – Ferréol i zbiornik wodny zasilający kanał były największe w Europie; parametry kanału to: długość 241 km, 63 śluzy, 126 mostów, 55 akweduktów regulujących poziom wody, 7 akweduktów żeglownych, 6 zapór wodnych, 1 tunel. Pierwszy rejs (oczywiście VIP – ów) odbył się w maju roku 1681; J. P. Riquet nie doczekał chwili triumfu gdyż zmarł jesienią roku poprzedniego; budowę zakończyli jego synowie; w XVIII w eksploatacja i utrzymanie kanału pozostawała w rękach potomków J. P. Riqueta. W latach 1686 – 1726 zbudowano pod kierunkiem inżynierów królewskich: S. P. Vaubana i A. Niqueta, dodatkowe dzieła hydrotechniczne usprawniające regulację ilości wody w kanale i jego sprawne funkcjonowanie; przez kolejne dwa wieki, z dużym zyskiem, transportowano nim towary i pasażerów; jak większość dróg wodnych przegrał w XX w z transportem kolejowym i drogowym; obecnie jest eksploatowany wyłącznie „turystycznie”; 10 000 łódek śluzowanych rocznie na każdej śluzie czyni z niego najpopularniejszą „turystyczną” drogę wodną Europy. Większość jednostek to barki firm czarterowych, prowadzone często przez skipperów, którzy nabyli całą wiedzę i doświadczenie podczas godzinnego szkolenia; oglądaliśmy kilka niezwykłych manewrów; płyniemy przed sezonem; liczymy na niezbyt długie kolejki przed śluzami i niewielu „zielonych” skipperów; tak na ogół było; w sezonie bywają na śluzach wielogodzinne „hydro – korki”.
  39. 3.06 – sobota (Canal du Midi (pk = 4 km) – Poilhes (pk = 47); 43 km; 8 śluz)
        
    Po śniadaniu i porannym klarze cumujemy o 08:30 przed pierwszą śluzą (Bagnas); na wstępie kilka informacji o śluzowaniu na Canal du Midi. Wszystkie śluzy są obsługiwane przez śluzowych (agentów VNF); w sezonie (2.05 – 30.09) są one czynne w godzinach 09:00 – 19:00 z „przerwą obiadową” 12:30 – 13:30. Kamienne komory śluz (z XVII w) pozostały oryginalne i mają kształt owalny aby skutecznie przeciwstawić się parciu gruntu (tworzą one rodzaj pionowego „sklepienia romańskiego”); ich wrota były wielokrotnie modernizowane i mają napęd elektro – mechaniczny (silnik napędza zębatkę); cumuje się wyłącznie do polerów znajdujących się na nadbrzeżu czyli powyżej górnego poziomu wody; brak wbudowanych w ścianę polerów cumowniczych, co (przy skoku ponad 2,5 m) praktycznie wyklucza samodzielne zacumowanie małej łódki śluzowanej „pod górkę”; wymagana jest pomoc śluzowego lub trzeba wysadzić przed śluzą „na ląd” członka załogi, który pobiegnie na śluzę i odbierze rzucone mu „pod górkę” cumy; Ewa się, w tej roli, świetnie sprawdzała i uzyskała zasłużony tytuł „Ryby Skaczącej”. Oczywiście problem ten nie istnieje podczas śluzowania „z górki”; aż do Carcassonne płyniemy „pod górkę”. Liczne śluzy są wielokomorowe; są to „schody śluzowe” (fr. = l'échelle (drabina) d'écluses); kolejne wrota rozdzielają przylegające do siebie bezpośrednio komory; całość obsługuje jeden śluzowy.
           Punktualnie o 09:00 zostajemy prześluzowani w towarzystwie „niemca” (jacht żaglowy bez masztu z silnikiem zaburtowym nieco większy od Ewy3) oraz „francuza” (mała dosyć uboga motorówka z kabiną); na obu łódkach starsze małżeństwa; będziemy sobie towarzyszyć niemal cały dzień. Pogoda „przedburzowa” ale chłodzi nas wiaterek z W; płyniemy dalej; mijamy (Prades; pk = 7,2 km) śluzę „powodziową”; (przy normalnym stanie wody jest ona całkowicie otwarta) i docieramy do Agde. Tu rozwiązano niekonwencjonalnie problem hydrotechniczny – skrzyżowanie kanału z rzeką l' Hérault wpadającą 8 km dalej do morza; problem rozwiązano budując w Agde (pk =8,7 km) śluzę „okrągłą” - obszerna okrągła komora ma trzy wrota; dwa zamykające kanał i trzecie – rzekę; śluzujemy się bez oczekiwania. Do „przerwy obiadowej” pokonujemy jeszcze jedną śluzę i cumujemy przed śluzą w Villeneuve - lès – Bèziers (pk = 26,3 km); szybki posiłek i rozmowa z załogą towarzyszącej nam motorówki (są z Sète i wybierają się co Carcassonne); 13:30 śluzujemy się; i po pokonaniu kolejnych trzech śluz (oraz basenu portowego w Bèziers) i akweduktu nad rzeką Orb (długości 240 m; zbudowanego w latach 1854 – 1858 podczas modernizacji tego węzła wodnego) cumujemy (15:00) przed 6 – komorowymi „schodami śluzowymi” Fonserannes (pk = 33,6 km) za sześcioma „czarterami”. Obowiązuje ruch „wahadłowy”; wpierw śluzowane są łódki płynące „z górki” (muszą przejść przez wszystkie komory) a następnie śluzuje się jednostki płynące „pod górkę”; do komory upycha się 4 spore łódki lub jedną barkę „gabarit Freycinet”; oczekiwanie skracamy sobie oglądając otoczenie śluzy; obiekt ma uzyskać w tym roku w lipcu „Le Label de Grand Site de France”; trwają intensywne prace budowlane.
           Po lewej stronie widać opuszczoną „pochylnię wodną” (fr. = la pente d'eau); jest to dosyć „egzotyczna” konstrukcja zaprojektowana (1961) przez, francuskiego inżyniera J. Auberta (1894 – 1984) - żelbetowa pochylnia o pionowych ścianach łącząca kanał na obu poziomach (górny - zamknięty wrotami śluzowymi); wewnątrz pochylni umieszczone są ruchome wrota (rodzaj ogromnego „tłoka” ślizgającego się po dnie i ścianach pochylni) przesuwane razem z wodą i pływającą w niej jednostką (do 350 ton czyli „gabarit Freycinet”) przez dwa ogromne ciągniki (200 ton każdy) o napędzie dieslowskim, jadące po obu stronach pochylni; zbudowana (1980 – 1983) „nie sprawdziła się” technicznie i ekonomicznie (problemy z uszczelnieniem „tłoka” i ślizganiem się ciągników; zbyt duże nakłady energii); po kilku „poprawkach” wycofana (2001) ze służby; analogiczną pochylnię w Montech (canal latèral à la Garonne) spotkał taki sam los.
           Wreszcie o 17:00 przychodzi nasza kolej w towarzystwie dwóch „czarterów” i znajomej motorówki; droga „pod górkę” to niezły „hydro – cyrk”; warto zacytować T. Darlingtona. „Chętnie bym wytłumaczył jak działają śluzowe schody w Fonserannes ale nie za bardzo wiem. Płynęliśmy wodospadem do góry wspomagani przez zamykanie i otwieranie wrót oraz młodą śluzową z hałaśliwym głosem i srogą miną. Nigdy wcześniej nie widziałem żeby otwierano wrota w trakcie napełniania się komory ani nie wpływałem do następnej komory pod prąd. ….. Kiedy płynęliśmy w górę kaskady, opanowałem następującą sztukę: jak zawiązać węzeł w połowie dziesięciometrowej liny za pomocą machania nią i krzyczenia na nią, nie wypuszczając z ręki jej końca.”. Rzeczywistość jest znacznie mniej „dramatyczna”; jeden członek załogi (Ewa) zostaje „na lądzie”, obkłada luźno dwie cumy (rzucone jej 3 m „pod górkę” przez skippera) na polerach znajdujących się na nadbrzeżu; podczas napełniania komory wybiera cumy; po otwarciu górnych wrót przechodzi z cumami w ręku do kolejnej komory (skipper pomaga silnikiem) i powtarza operację; „wodospady” to efekt szybkiego napełniania komory po otwarciu zasuw znajdujących się tuż pod wrotami; w trakcie śluzowania lunął deszcz co trzeba było uznać za „dodatkową atrakcję” gdyż brak było czasu na założenie sztormiaka; Ewa sprawnie „skakała” i pracowała cumami; po godzinie wypływamy ze „schodów” 15 m wyżej; przebieramy się w suche ciuchy i płyniemy dalej. Podczas całej „akcji” z pewnym rozbawieniem oglądałem wysiłki „czarterowych” załóg, których podczas „ekspresowego szkolenia” nie nauczono buchtowania lin i rzucania buchty (robili to oczywiście „na łokciu”); próba rzucenia poskręcanego kłębu liny dawała zabawne (dla postronnego obserwatora) efekty.
         Przed nami 55 km kanału bez śluz (!); po deszczu szybko się wypogadza; kanał jest prowadzony wysoko stokiem doliny i po lewej burcie mamy rozległe widoki; mijamy kilka małych miasteczek; w ich okolicy brzegi kanału są obstawione, niemal bez, luk licznymi jednostkami w bardzo różnym stanie (od komercyjnych „pływających hoteli” na przebudowanych barkach towarowych, przez prywatne barki mieszkalne do gnijących, porzuconych wraków). Wreszcie o 19:00 cumujemy (za Poilhes) do brzegu pod starym platanem; rozległy widok na dolinę w zachodzącym słońcu; mimo zmęczenia Ewa podaje wykwintną uroczystą obiadokolację (flaki w rosole, kurczak z białym zimnym winem); warto jeszcze napisać kilka kilka słów o „chorobie platanów” wzdłuż Canal du Midi.
         Brzegi kanału obsadzono, w XVIII w, ponad 42 000 platanów, które rozrosły się tworząc imponujące szpalery rzucające cień niemal na całej szerokości kanału; w roku 2006 stwierdzono w okolicy Villedubert (pk = 127; pomiędzy Trèbes i Carcassonne) ognisko choroby grzybicznej platanów; mikroskopijne grzyby (Ceratocystis fimbriata – atakujące wyłącznie platany; zawleczone prawdopodobnie podczas II Wojny Światowej z USA wraz z drewnianymi skrzyniami) niszczą kanały transportujące soki i zabijają drzewo w czasie 2 - 5 lat; w latach 2008 – 2012 epidemia przybrała charakter pandemii (mimo prób izolacji prowadzonych przez VNF), która zniszczyła niemal wszystkie platany pomiędzy Carcassonne i laguną Thau; pomimo intensywnych, kosztownych badań nie znaleziono na nią leku (chemicznego lub biologicznego); jedynym rozwiązaniem było wycięcie chorych drzew i spalenie drewna; do roku 2014 wycięto połowę; obecnie brzegi kanału obsadza się drzewami innych gatunków; w kilku miejscach aleje platanów ocalały i budzą podziw; szczęśliwie udało się powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby pomiędzy Carcassonne i Tuluzą .
  40. 4.06 – niedziela (Canal du Midi; Poilhes (pk = 43) – śluza Fonfile (pk = 109,7 km); 67 km; 8 śluz)
        
    Wstaję o 06:15; uzupełniam dziennik i robię klar paliwa; potem mała sesja foto; Pani Ryba dosypia po wczorajszych „akcjach”; pogoda nadal „prowansalska” a dokładniej „langwedocka”; po śniadaniu płyniemy dalej; zgodnie z planami nie zatrzymujemy się w celach „krajoznawczych”; kanał zaczyna się „wspinać” na dział wodny (Seuil de Naurouze); z ośmiu pokonanych dzisiaj śluz, aż pięć było dwukomorowych („schody”) o „skoku” 6 – 7 m; widoki niemal „górskie”. Wreszcie o 18:45 cumujemy przed trzykomorową śluzą Fonfile jako czwarta łódka w kolejce; w nocy leje i wieje.
  41. 5.06 – poniedziałek (Canal du Midi; śluza Fonfile (pk = 109,7 km) - Carcassonne; 26 km; 9 śluz)
        
    Pochmurny poranek; telefonuję do portu w Carcassonne aby zarezerwować miejsce; sukces (oby tylko tam dopłynąć); do pierwszej komory wchodzimy w drugiej turze (razem z poznanym na śluzie w Bagnas „niemcem”) o 10:00; sprawnie przechodzimy trzy komory; następną śluzę jednokomorową też przechodzimy „ekspresowo”; kolejną trzykomorową (Trèbes; pk = 122,1 km) osiągamy o 12:00; niestety czeka 5 „czarterów” i „przerwa obiadowa”; pierwsze 4 „czartery” jeszcze się „załapały”; my oczywiście już nie; jemy spokojnie obiad; o 13:30 śluzuje „w dół” barka „hotelowa”; fotografuję śluzowanie z nadbrzeża; ma „gabarit Freycinet”; tolerancja długości w komorach nie więcej niż 1 m, szerokości niemal żadna czyli „na lekki wcisk”; poszczególne etapy trwają długo; wreszcie barka opuszcza śluzę. Śluzujemy się razem z dwoma „czarterami”; skipper dużej barki ze sterem strumieniowym jest zdecydowanie „zielony” i wykonuje kilka „piruetów” nie umiejąc trafić we wrota śluzy; podczas śluzowania też manewruje nieudolnie; tracimy czas.
         Do celu mamy co prawda tylko 12 km ale jeszcze czeka nas 6 śluz (w tym jedna – dwukomorowa); podkręcamy yamahę; pozostawiamy w tyle „skippera – baletmistrza”, który wykręcił jeszcze „piruet” na prostym odcinku kanału (!); wyprzedzamy drugi „czarter” z młodą, sprawnie nawigującą, parą niemiecką (oni też chcą nocować dziś w Carcassonne); sprawnie przechodzimy kolejne śluzy w dwie łódki; udało się; do ostatniej śluzy (zamykającej port) wchodzimy 18:48 (!); już w komorze młoda „panna kapitanka” podaje nam numer miejsca postoju; cumujemy; załatwiam formalności; kolacja; gorący prysznic bez ograniczeń; relaks. Jutro będziemy „eksplorować” Carcassonne – oto zwięzły opis.
         Już 800 lat p. n. e. Wzgórze Carsac było znaczącym ośrodkiem handlu; zdobyte i ufortyfikowane przez Rzymian ok. 100 lat p. n. e. zostało stolicą kolonii Julia Carsaco; po upadku Rzymu przechodziło kolejno w ręce: Wizygotów (VI w), Saracenów (724) i Franków (759); w roku 1067 przeszło w ręce rodu Trencavel - hrabiów Albii i Nîmes, którzy zbudowali zamek książęcy i rozbudowali fortyfikacje. Miasto było „stolicą” albigensów i stało się pierwszym celem „krzyżowców” pod wodzą Simona de Montfort; zdobyte w kwietniu 1209 roku po zaledwie dwutygodniowym oblężeniu; mieszkańców wypędzono (tylko), natomiast Raimond – Roger Trencavel zmarł w więzieniu (1209); ród Trencvavel próbował jeszcze dwukrotnie odzyskać swoje włości jednak w roku 1247 miasto i okolice przeszły definitywne w ręce króla Francji Ludwika IX. Pod jego rządami zbudowano (i otoczono murami) na przeciwnym brzegu rzeki Aude drugie miasto („dolne”; fr. = „ville basse” lub „bastide Saint – Louis”); stare miasto w obrębie murów nazywane było (jest) „Cité”. XIV - XV w był okresem prosperity - miasto(a) było centrum produkcji tekstylnej (wełna) we Francji, jednak z biegiem czasu ograniczone murami „Cité” traciło systematycznie znaczenie na rzecz „Bastide” i stało się dzielnicą biedoty; mury oraz zamek zamieniały się w ruinę i w XIX w rozważano ich rozbiórkę; szczęśliwie projekt ten upadł i pod kierunkiem architekta Viollet – le – Duc (uratował on w wiele zabytkowych obiektów we Francji) zostały zabezpieczone i częściowo (30 %) zrekonstruowane; w roku 1997 miasto wpisano na listę UNESCO; od 100 lat jest odwiedzane przez licznych turystów (obecnie ponad 3 000 000 rocznie); magnesem ściągającym ich corocznie 14 lipca (Święto Narodowe; nawet 1 000 000 osób; fantastyczny pokaz ogni sztucznych; oglądałem go w roku 1973) . Warto zwiedzić szczegółowo „Cité” a w nim:
    - Kompletnie zachowane (odrestaurowane) mury; bramy i baszty (w tym 17 z epoki gallo – rzymskiej”.
    - Zamek książęcy (muzeum).
    - Bazylikę Saint – Nazaire (XI w; przebudowywana w XIII – XIV w) romańsko – gotycką.
    - Średniowieczne uliczki i domy.
    - Pont Vieux
    („Stary Most”) z XIV w przez rzekę l'Aude.
       Warto dodać jeszcze kilka informacji o albigensach (katarach).
         Katarzy (z grec. = czyści) czyli albigensi (od Albi – miasta położonego 70 km na NE od Tuluzy) to członkowie chrześcijańskiego ruchu religijnego (XII – XIII w) działającego głównie w Langwedocji - „Kraju Katarów” (fr. = „ Pays Cathare”). Obok znacznych różnic doktrynalnych (nieuznawanie Trójcy Świętej, boskości Chrystusa, sakramentów, ...) katarzy nie uznawali hierarchii kościoła katolickiego (z papieżem włącznie) i byli wrogami ustroju feudalnego oraz bogacenia się; żyli w ubóstwie i ascezie (wegetarianizm, wspólne posiłki, ponad 200 dni/rok postu „o chlebie i wodzie”) kierowani przez „doskonałych” - członków wspólnoty, których obowiązywały znacznie ostrzejsze ograniczenia (celibat, ….). Prosta doktryna dualistyczna (walka dobrego ze złem) i antyfeudalizm spowodowały, że ruch stał się masowy (chłopi, rzemieślnicy) i został uznany przez papieży za zagrożenie kościoła katolickiego. Na kolejnych soborach (1139, 1179) katarów uznano za heretyków (zostali wyklęci, a kontakty z nimi zagrożono ekskomuniką) nie podejmując jednak akcji zbrojnej. Dopiero papież Innocenty III postanowił rozprawić się zbrojnie z katarami ogłaszając w roku 1209 „krucjatę przeciwko albigensom” co było początkiem 20 – letniej wojny, wyróżniającej się niespotykanym (nawet w Średniowieczu) okrucieństwem. W latach 1209 – 1225 wojna toczyła się ze zmiennym szczęściem; zdobywano i odbijano miasta oraz liczne zamki; schwytanych katarów na ogół palono na stosach; po zdobyciu (1209) Béziers „krzyżowcy” wymordowali całą ludność (20 000 osób),... W roku 1225 do wojny przystąpił król Francji Ludwik VIII Lew (fr. = Louis VIII le Lion) na czele szlachty francuskiej (której przyrzekł ziemie katarów); kolejne miasta i zamki poddawały się wojskom francuskim; na mocy pokoju w Meaux (1229) Langwedocja została przyłączona do Francji. Papież Grzegorz IX powołał (1233) Inkwizycję (powierzoną dominikanom), która przystąpiła do likwidacji katarów; zdobywano kolejne zamki; po zdobyciu Montségur (1244) spalono na zbiorowym stosie 200 osób; ostatnia twierdza katarów – Quéribus padła w roku 1255.
  42. 6.06 – wtorek (Carcassonne; zwiedzanie)
    W nocy polewało i wiało; rano – kontynuacja ale nie wymiękamy; po śniadaniu wyruszamy rowerami do Cité; pogoda nieco się poprawia; nadal wieje mocno zimny wiatr ale pada (z przerwami) tylko mżawka; tłumy zwiedzających; zwiedzamy i my (zgodnie z dołączanym do biletów planem) kolejno: Château Comtal (zamek książęcy) i mury (udostępniona zabezpieczona trasa szczytem murów); potem spacer po mieście – totalny „butik” z chłamem dla turystów; ciekawe detale architektoniczne; 15:00 wracamy do portu; zjadamy obiad niemal w porze obiadowej. Późnym popołudniem pogoda zdecydowanie się poprawia; ostre podeszczowe słońce; jedziemy ponownie (przez Pont Vieux) do Cité; długi spacer wzdłuż murów; niewielu zwiedzających; smakujemy fragmenty fortyfikacji (bramy, zaułki,...); w drodze powrotnej łapię dziurę w tylnym kole; jutro muszę je naprawić (mam zapasowe dętki i narzędzia); piwko relaksujące.
  43. 7.06 – środa (Carcassonne; zwiedzanie)
    Poranek „langwedocki”; 06:30 rozpoczynam akcję „rower”; Pani Ryba dosypia a następnie robi śniadanie; akcja „rower” kończy się sukcesem; po śniadaniu jadę po paliwo (700 m); przywożę „na plecach” 15 l. Wreszcie o 11:00 wyjeżdżamy po raz trzeci do Cité; celem głównym jest bazylika Saint – Nazaire; spędzamy w wewnątrz sporo czasu chłonąc atmosferę miejsca; spacer ulicami w poszukiwaniu ciekawych detali; 14:00 wracamy na obiad; po obiedzie wyruszamy do niedalekiego Monoprix – porażka totalna (nieco zwiędłych jarzyn + szmatex); kolejna runda po paliwo; seans internetowy; telefony do portów dysponujących dźwigami – możemy mieć problem (wszystkie są straszliwie zajęte); wieczorek relaksujący z zimnym białym winem poprawia nastrój zepsuty „dźwigami”. Decydujemy się zrezygnować z ewentualnego wynajmu samochodu na 2 – 3 dni w celu „objechania” Kraju Katarów (firmy są na lotnisku – dosyć daleko; nie mamy odpowiedniej mapy; upał coraz większy; niepewna sytuacja „dźwigowa”; czas systematycznie się kurczy,....) i wracać niespiesznie nad morze w celu „odnowy biologicznej”.
  44. 8.06 – czwartek (Canal du Midi; Carcassonne (pk = 135,1) – śluza Fonfile (pk = 109,7 km); 26 km; 8 śluz)
        
    Poranek „langwedocki”; 08:00 jedziemy na targ regionalny; po drodze wstępujemy do kościoła karmelitów; warto było; wewnątrz pusto, nastrój i ciekawe detale. Z zaciekawieniem studiuję plansze z życiorysem Charlesa de Foucauld (1858 – 1916); pochodził z bogatej rodziny alzackiej; wybrał karierę wojskową; jako oficer prowadził (korzystając z odziedziczonej fortuny) życie rozwiązłe i niezdyscyplinowane (nawet jak na francuskiego oficera); w końcu „wylądował”(1881) w garnizonie w Setif (Algieria); usunięty dyscyplinarnie z armii (kolonialnej !); w latach 1882 – 1885 wędrował (przebrany za żydowskiego kupca) po północnej Saharze, która go zafascynowała. Po powrocie do Francji uległ przemianie duchowej; został zakonnikiem – trapistą (1889); w roku 1901 wyjechał do Algierii gdzie wiódł życie pustelnika w kilku pustelniach; zaprzyjaźnił się Tuaregami i studiował ich język (opracował słownik tuaresko – francuski); zginął przypadkowo w Tamanrasset zabity przez buntowników tuareskich nie uznających zwierzchnictwa francuskiego. Pracując w Algierii (1983 – 1989) przeczytałem przypadkowo jego życiorys i zafascynowany nim odwiedziłem niemal wszystkie związanie z jego osobą miejsca w tym pustelnię Assekrem (Hoggar – 80 km od Tamanrasset); dobrą godzinę studiuję z Ewą kolejne plansze dzieląc się wspomnieniami.
           Na dosyć marnym targu robimy zakupy jarzyn, owoców i pieczywa; wracamy do portu; klar; 11:00 wchodzimy do pierwszej śluzy i rozpoczynamy „drogę powrotną” do Morza Śródziemnego; idzie nam dosyć sprawnie aż do potrójnej śluzy w Trèbes (pk = 122,1 km); tutaj (tak jak poprzednio) mamy „totalne zatwardzenie”; czekamy 2 godziny; najpierw „pod górkę” śluzują się „przyjemniaczki”, potem ogromna „bara hotelowa” (ma pierwszeństwo), wreszcie my; w końcu o 18:45 cumujemy przed śluzą Fonfile (pk = 109,7 km) jako druga łódka; wieczorek relaksujący.
  45. 9.06 – piątek (Canal du Midi; śluza Fonfile (pk = 109,7 km) – śluza Jouarres (pk = 97,4 km); 13 km; 4 śluzy)
            
    W nocy padało i wiało ale koło południa powróciła pogoda „langwedocka”; śluzujemy się o 09:00 i płyniemy niespiesznie; wydaje nam się, że mamy dostateczny zapas czasu aby spędzić dzionek „białego człowieka na urlopie wypoczynkowym”; mijamy La Redorte (pk = 100,6 km) i 800 dalej cumujemy nieopodal L' Épanchoir de L'Argent – Double. Tu wyjaśnienie „l'épanchoir” to dzieło hydrotechniczne służące do regulowania poziomu wody w kanale - usuwania nadmiaru a nawet osuszenia odcinka pomiędzy dwiema śluzami (fr. = le bief); ten, zbudowany (1693) wg planów S. P. Vaubana działa do dziś i nadal zachwyca swoją urodą (patrz foto); sesja foto i kąpiółka w rzeczce Argent – Double (na leżąco można się miejscami zanurzyć w krystalicznej wodzie); w trakcie relaksu zostajemy ostrzeżeni przez skippera „hotelowca” (gabarit Freycinet), że cumujemy zbyt blisko zakrętu za mostem (też XVII w) i ktoś mniej doświadczony może nas „zahaczyć”. Korzystamy z dobrej rady; odcumowujemy i po 500 m cumujemy do brzegu w dogodnym miejscu (poszerzony kanał, trzy domy - dawna baza VNF) wskazanym nam przez skippera tejże barki; barką o nazwie „Savannah” podróżują dwie pary (!) amerykańskich emerytów z dwuosobową zawodową załogą; przychodzą do nas z piwem na krótką „pogaduszkę” - było miło; nazwa barki w sam raz dla Amerykanów (i Polaków); Savannah to miasto w Georgii (USA), podczas jego oblężenia zginął tu (11.10.1779) generał kawalerii Stanów Zjednoczonych Kazimierz Pułaski walczący o niepodległość USA. Nocka była nieco mniej miła; przybyła zawodowa orkiestra (!) i emeryci ostro balowali.
  46. 10.06 – sobota (Canal du Midi; śluza Jouarres (pk = 97,4 km) – La Robine (pk = 72,1 km); 25 km; 5 śluz)
        
    Przed śniadaniem przestawiamy się (2 km) i „zajmujemy kolejkę” do śluzy; 09:00 śluzujemy się w pojedynkę; kolejne śluzy (w tym dwie dwukomorowe) przechodzimy szybko w trzy łódki; koło południa upał „super – langwedocki” skłania nas do „chłodzenia zaburtowego” mimo nieco wątpliwej czystości wody; w tym celu cumujemy 100 m za akweduktem przez rzeczkę Répoudre (pk = 81,3 km). Spacer i sesja foto akweduktu – dzieła hydrotechnicznego (1676) zbudowanego wg planów P. P Riqueta; zachowany w stanie oryginalnym (!); położony wysoko na stoku („na zakręcie”) budzi podziw; obfotografowujemy go dokładnie. Upał staje się trudny do zniesienia; zmęczeni nim cumujemy tuż za akweduktem przez rzeczkę Cesse w La Robine (duży, zatłoczony, port jachtowy, z którego nie zamierzamy korzystać); brzeg kanału jest obstawiony ciasno różnymi jednostkami; sądząc z wyglądu i „infrastruktury” pozostawionej na brzegu, stoją tu od wielu lat; wciskamy się pod bukszpryt ogromnej, „bezludnej” barki holenderskiej (z bocznymi mieczami i ogromnym stojącym masztem). Szybko schodzimy nad brzeg rzeczki; dłuuuuga kąpiel reanimacyjna w krystalicznej wodzie (nawet do kolan); podziwiamy akwedukt; zbudowany (1689 – 1690) wg planów A. Niqueta (inżyniera królewskiego) zgodnie z sugestiami S. P. Vaubana jest imponującym dziełem hydrotechnicznym; służy nadal w stanie oryginalnym (!); budzi podziw swoim rozmiarem (szczególnie oglądany z poziomu rzeczki Cesse); zreanimowani wspinamy się 20 m do kanału; wieczorne piwko z widokiem na, zacumowaną przy przeciwnym brzegu, angielską barkę kanałową (ang. = narrowboat) z samotnym „angolem” sączącym drinka; tu zacytujemy T. Darlingtona .
       „Dwieście pięćdziesiąt lat temu grupa inżynierów spotkała się w pubie nad kanałem. Ustalili jaka ma być szerokość śluz w angielskim systemie hydrotechnicznym, a potem zamówili następną kolejkę i zaczęli rozmawiać o dziewczynach. Nazajutrz sekretarz nie mógł sobie przypomnieć, co uzgodniono, nie pamiętał nawet gdzie się znajduje, więc na wszelki wypadek wybrał najmniejszą liczbę, jaką znalazł w swoich notatkach. Wynosiła ona całe siedem stóp. Tak narodziła się wąska śluza, a w ślad za nią angielska „narrowboat” - papieros, ołówek, okoń, najdziwniejsza jednostka, jaka kiedykolwiek sunęła po szlaku wodnym”. Dłuższe oględziny barki (2,10 x 18 m) uzasadniają sugestię autora – na trzeźwo tego nie można było wymyślić.
         Zachwycona akweduktem (?) Ewa sugeruje, aby jutro spędzić „niedzielę białego człowieka na urlopie wypoczynkowym” nad brzegiem Cesse; godzę się bez dyskusji.
  47. 11.06 – niedziela (Canal du Midi; La Robine (pk = 72,1 km); relaks totalny)
        
    Po śniadaniu bierzemy foteliki, nieco wałówki i schodzimy na brzeg Cesse z widokiem (50 m) na akwedukt; leniwie kontemplujemy architekturę akweduktu, przepływające 20 m nad nami jednostki oraz licznych „tambylców” chłodzących się w Cesse; pogoda nadal „super – langwedocka” zniechęca do jakichkolwiek gwałtownych ruchów na słońcu; ciekawa rozmowa z francuskim armatorem – żeglarzem (zna kilka typów polskich jachtów i nazwiska konstruktorów !); kontemplację przerywany aby zanurzyć się w przyjemnie chłodnej wodzie; po „przerwie obiadowej na łódce” wracamy nad rzeczkę; wieczorem czujemy się totalnie zreanimowani i chętni do dalszej podróży.
  48. 12.06 – poniedziałek (Canal du Midi; La Robine (pk = 72,1 km) – Colombiers (pk = 39,6 km); 33 km; bez śluz)
         Śpimy nieco dłużej; 09:30 opuszczamy miejsce „pod bukszprytem” i płyniemy niespiesznie smakując krajobrazy; cumujemy za mostem w Pigasse (pk = 61,8 km) na sesję foto; smakujemy szczegóły; most zbudowany w roku 1684 zachował się w stanie oryginalnym łącznie z, wbudowanym w niego, domkiem poborcy myta; otoczenie niemal niezmienione. Telefonuję do portu w Colombiers – obiecują rezerwację miejsca.
         O 12:50 cumujemy do brzegu przed Poilhes (pk = 48,4 km) pod tym samym, co poprzednio, platanem; w czasie obiadu „w cieniu platanu” usłyszeliśmy „dzień dobry” rzucone ze ścieżki niegdyś „holowniczej”; para pielgrzymów (Polka i Włoch około czterdziestki) wędrujących (w tym upale) do Santiago de Compostela (fr. = Saint-Jacques-de-Compostelle); mieli przed sobą jeszcze niezły kawałek drogi (zaczęli w Mediolanie); wyglądali raczej niezbyt świeżo; skończyło się na obiedzie wydanym przez litościwą Panią Rybę, miłej rozmowie i nawodnieniu wędrowców, „metodą rzymską” z powodzeniem praktykowaną przez nas (czerwone wino rozcieńczone wodą 1:3); początkowo się nieco sumitowali (pielgrzymka) ale potem im zasmakowało – ostatecznie jest to „napój liturgiczny” („Aby przejść pustynię należy wykonać pierwszy krok” - maksyma Konfucjusza zerżnięta przez Mao Tse Tunga, w „Czerwonej książeczce” bez podania źródeł); po dwóch godzinach, solidnie nawodnieni i zreanimowani powędrowali dalej w kierunku Carcassonne; może zostanie to policzone Pani Rybie na Sądzie Ostatecznym; 16:00 ruszamy dalej.
         Po 45 minutach docieramy do tunelu Malpas (fr. = le tunnnel de Malpas; „malpas” = „złe przejście”); kilka słów o nim. Kiedy (1679) kanał doprowadzono w te okolice, pozostawał nierozwiązany problem jak sforsować Wzgórze Ensérune na jego trasie; Colbert (królewski minister „gospodarki”) nakazał wstrzymanie prac do czasu wykonania fachowych ekspertyz i sporządzenia nowych planów; odpowiedzialny za prowadzenie robót Riquet (były poborca podatkowy, raczej inżynier - amator) był przekonany, że jedynym rozwiązaniem jest poprowadzenie kanału w tunelu pod wzgórzem – dotychczas tunelu z kanałem żeglownym nigdzie nie zbudowano (!); samowolnie nakazał drążenie tunelu (!); pracę ukończono wiosną roku 1680 na kilka miesięcy przed jego śmiercią (w wieku 71 lat; na malarię); tunel długości 173 m służy do dzisiaj (!); jest to ostatnie dokonanie Riqueta – symbol jego determinacji i talentu; przepływamy podziwiając jego budowniczego.
         Dwa kilometry dalej cumujemy w Colombiers; formalności; dostajemy dosyć zaciszne miejsce w porcie zatłoczonym „czarterami” (jest tu baza firmy „Canalous”); upał skłania nas do „reanimacji zaburtowej”; wieczorem rozpoznajemy miasteczko – senne, ciche i jakby opustoszałe; koło piekarni , na ławeczce – gromadka bezzębnych emerytów – typowych „copains” (kumpli); zagaduję do nich i sprawdzam godzinę otwarcia piekarni – informacja praktyczna: w niedzielę rano piekarnie są na ogół czynne (prawdziwy Francuz musi mieć świeżą bagietkę na „małe śniadanie” czyli „le petit dejeuner” - bez niej nie zacznie dnia), jeżeli w miasteczku jest kilka piekarni, to każda jest zamknięta w inny dzień roboczy. Po powrocie przegrywam fotki na laptopa; wieczorny relaks z fotkami i winem.
  49. 13.06 – wtorek (Canal du Midi; Colombiers (pk = 39,6 km); zwiedzanie okolic)
        
    O 07:00 jadę do piekarni po ciepłe bagietki i croissanty (rogaliki); samotny piekarz – sprzedawca; pojedynczy klient przy stoliku je croissanta maczanego w kawie (w większości piekarni jest taka „opcja”); bardzo smaczne pieczywo; niespieszne „francuskie” śniadanko, wzmocnione „opcją polską” (prawdziwy Polak musi rano zjeść coś treściwego – na bagietce i croissancie raczej nie przeżyje do obiadu).
         Po śniadaniu jedziemy na Wzgórze Ensérune; ponad 100 m przewyższenia nad kanałem; końcowe 75 m pchamy rowery stromą szosą w rosnącym upale. Na szczycie znajduje się odkrywka archeologiczna „Oppidum d'Ensérune”; miejsce już w VI w p. n. e. było znaczącym centrum handlu (Grecy, Celtowie); zdobyte i zasiedlone przez Rzymian (rok 118 p. n. e.) przeżyło dwa stulecia prosperity; po czym zostało porzucone; odkryte (1843) przez A. Ginieis'a – proboszcza z pobliskiego Montady było przez niego po amatorsku badane; systematyczne badania i wykopaliska prowadził (1915 – 1928) Felix Mouret; szczególnie cenne są artefakty znalezione w nekropolii; w roku 1915 powstało muzeum na terenie „oppidum” - termin ten oznacza miejsce obwarowane, osiedle obronne zakładane najczęściej w miejscu chronionym ukształtowaniem terenu. Zwiedzamy systematycznie; warto było; jesteśmy pod wrażeniem; świetne plansze z objaśnieniami; bardzo bogata kolekcja ceramiki; do tego rozległy widok i wiaterek „reanimujący”. Ze szczytu wzgórza świetnie widać miasteczko Montady położone na skraju osuszonej bagiennej niecki (fr. = l'étang de Montady); nie mającą odpływu nieckę o średnicy ok. 2 km osuszono w XIII w; wykopano zbiegające się w centrum rowy a zebraną wodę odprowadzono tunelem (długości 1300 m !) wykopanym pod Wzgórzem Malpas; tunel ten jest niezwykłym dziełem hydrotechnicznym (XIII w) zbudowanym metodą górniczą. Obecnie pod wzgórzem Malpas krzyżują się trzy tunele; licząc od góry: tunel canal du Midi (1680), tunel kolejowy (1855) i tunel odwadniający l'étang de Montady (1247); to zapewne jedyne takie miejsce na świecie.
           Po zwiedzeniu odkrywki i muzeum oraz sesji foto wykonujemy dosyć karkołomny zjazd do tunelu Canal du Midi; przechodzimy go pieszo (sesja foto) i wracamy do Colombiers; natychmiastowa reanimacja zaburtowa; obiad; gorąca kąpiel bez ograniczeń; wieczorek relaksujący w fotelikach; rozmowa z sąsiadem – anglikiem trzymającym tu przez cały rok, dosyć zaniedbanego, średnich rozmiarów hausbota.
  50. 14.06 – środa (Canal du Midi; Colombiers (pk = 39,6 km) – Béziers (pk = 32,0 km); 8 km; 2 śluzy)
    Dziś mamy w planie pokonanie „z górki” sześciokomorowych „schodów śluzowych” w Fonserannes; w założeniu miało być spokojne śniadanie; krótki spacer po miasteczku i dotarcie pod „schody” na sesję popołudniową (na stronie VNF są podane godziny śluzowań); o 07:00 jadę po ciepłe pieczywko; po powrocie Pani Ryba zdegustowana sanitariatami (czyli po prostu nieczynnym kiblem) zarządza start natychmiastowy; 07:45 rzucamy cumy i zdążamy na „sesję poranną” o 08:30; czekają tylko trzy łódki (dwa „czartery” i jeden armatorski „belg”); wchodzimy razem (my jako czwarta łódka) do śluzy; dowodzący wielkim „czarterem” angol o dumnej postawie (co najmniej) kapitana Horatio Hornblowera po odznaczeniu go Orderem Łaźni („Z podniesioną banderą”) wykonuje niezwykłe manewry; długość „czarteru” chyba go przerasta i po kilku próbach taranowania zaczepia „bimini” o mostek nad kolejnymi wrotami i nieco zmienia jego geometrię; pomimo tych atrakcji o 09:15 jesteśmy już „na dole”; przepływamy akweduktem przez rzekę Orb; po dłuższym oczekiwaniu pokonujemy śluzę i 11:00 cumujemy do nadbrzeża w porcie gminnym w Béziers – mieście rodzinnym twórcy kanału Pierre – Paula Riqueta; warto zacytować T. Darlingtona.
    „Pierre – Paul Riquet nie byłby zachwycony portem w Béziers. Zatopiony jacht motorowy, zero usług, kiepski dostęp do miasta. Béziers robi wrażenie, jakby kiedyś było ważne, ale dzisiaj tylko kurz, bałagan i odpadające okiennice”. Teraz rzeczywistość: port znajduje się w basenie o rozmiarach 400 x 40 m (poszerzony odcinek kanału zamknięty z obu stron śluzami); basen (port komercyjny) powstał w latach 1854 – 1858 po przebudowie tego węzła wodnego (czytaj dalej); od oddalonego o ok. 1,5 km (w kierunku NE) centrum, położonego 50 – 60 m wyżej, port dzielą tory kolejowe; strome ulice i praktyczny brak ścieżek rowerowych; południowy (niezagospodarowany) brzeg basenu jest wielkim „cmentarzyskiem” porzuconych jednostek (od czasu wizyty Darlingtonów poczyniono w tej dziedzinie znaczny postęp); północny brzeg (solidna keja wybrukowana nowiutkimi kafelkami jest uczęszczanym przez „tambylców” bulwarem; na nim mieści się „kapitanat”; na nadbrzeżu są nowe ujęcia wody i prądu; w porcie nie ma natomiast żadnych „sanitariatów” (nawet najprostszego kibla np. „tojtojki”; konsekwencje można sobie wyobrazić bez trudu); Riquet chyba rzeczywiście „przewraca się w grobie” pomimo, że w centrum (oczywiście na “Allées Paul Riquet”) postawiono mu (1838) imponujący spiżowy pomnik. Bardzo miła i uczynna „panna kapitan” pożycza nam długi wąż z odpowiednią końcówką; co jakiś czas wykonujemy „chłodzenie bulwarowe” polewając się wodą na deptaku („chłodzenie zaburtowe” raczej nie wchodzi w grę); pomimo kiepskich warunków postanawiamy „nie odpuszczać całkowicie krajoznawstwa”.
             Béziers (70 000 mieszkańców) ma 2700 lat udokumentowanej tradycji „miejskiej”; osada celtycka zdobyta w I w p. n. e. przez legiony rzymskie stała się kolonią Baeterrae położoną przy Via Domitia – drodze łączącej Rzym z Hiszpanią; po upadku Cesarstwa Rzymskiego przechodzi „z rąk do rąk” (Wizygoci, Saraceni, Frankowie, Aragonia); do Francji przyłączone (1247) po zdławieniu ruchu religijnego katarów (w roku 1209 „krzyżowcy” wymordowali niemal całą ludność miasta). Rozwój ekonomiczny w XVIII – XIX w miasto i okolice zawdzięczają Canal du Midi; miasto staje się „stolicą produkcji win” (40 % rynku); ta monokultura (nadprodukcja) była przyczyną kryzysu i rozruchów (1907) tłumionych przez wojsko. Po II Wojnie Światowej nastąpił upadek ekonomiczny miasta pogłębiony osadzeniem tu tysięcy emigrantów po utracie Algierii (1962); obecnie jest to miasto przemysłowo – uniwersyteckie o znacznym ruchu turystycznym; obiektami wartymi zwiedzenia są:
    -   Cathédrale Saint – Nazaire (XIII – XVII w) romańska, zbudowana na fundamentach obiektu z VIII (zburzonego w roku 1209 podczas „krucjaty” przeciwko katarom); bogata kamieniarka zewnętrzna i wewnętrzna; freski (XIV- XV w); bogato rzeźbiony krużganek (XIV w); ogród biskupa.
    - Église (kościół) Saint – Jacques; romański (XII w); przebudowywany w XII – XIX w.
    - Vieux Pont (stary most) przez rzekę Orb; zbudowany w XII w (przebudowywany XV – XVII w); nadal czynny (jednokierunkowy ruch samochodowy)..
    - „Ogród średniowieczny” - ogród botaniczny, w którym uprawiane są średniowieczne kwiaty i zioła lecznicze.
    - Areny rzymskie (I w n. e.); pozostały niewielkie resztki (odkrywka archeologiczna).
    - Akwedukt kanałowy, którym Canal du Midi pokonuje rzekę Orb; zbudowany w latach 1854 – 1858 usprawnił pokonanie „w poprzek rzeki” (trudne w okresie suszy lub powodzi); na rzece istnieją pozostałości starego węzła wodnego.
    - Schody śluzowe Fonserannes; początkowo (1681) 8 komór umożliwiało pokonanie 21,5 m różnicy wzniesień na odległości 312 m; po zbudowaniu akweduktu nad rzeką Orb zostały przebudowane – obecnie liczą 6 komór; ostatnie dwa obiekty pokonaliśmy dwukrotnie .
         Zaczynamy od uzupełnienia zaopatrzenia (supermarket odległy 500 m za dosyć obskurnym tunelem pod torami kolejowymi); zabieramy nieco “wałówki” oraz 2 litry “napoju rzymskiego” i wyruszamy rowerami do katedry odległej ok. 2 km; 70 m w pionie „podejścia” stromymi uliczkami przez raczej zaniedbaną starówkę; upał i brak wiatru; jest to „ostra zaprawa”. Zwiedzany obiekt wynagradza nam te trudy; ogromna bryła ze wspaniałą kamieniarką (rzygacze); wewnątrz zachowane obiekty z XIII w (wspaniałe kraty); gotyckie witraże,....; wirydarz klasztorny z bogatą kamieniarką z XIV w; niemal „zawieszony” nad 70 – metrową skarpą ogród biskupa, z którego roztacza się rozległy widok na miasto i dolinę rzeki Orb. Spędzamy tam kilka godzin, po czym wracamy na łódkę na nieco spóźnioną obiadokolację.
  51. 15.06 – czwartek (Canal du Midi; Béziers (pk = 32,0 km); zwiedzanie)
    Po śniadaniu i „chłodzeniu bulwarowym” wyruszamy brzegiem rzeki Orb w kierunku Pont Vieux; po drodze oglądamy pozostałości pierwotnych dzieł hydrotechnicznych z czasów przed przebudową w latach 1854 – 1858 oraz zbudowany wówczas akwedukt kanałowy (150 m; wsparty na kamiennych łukach; widok z lądu jest rzeczywiście piękny); wreszcie docieramy do mostu, z bliska studiujemy jego strukturę (250 m; całkowicie kamienny; zbudowany w XII w; ostatnia przebudowa - XVI w; jednokierunkowy ruch samochodowy) po czym przejeżdżamy rowerami na drugą stronę rzeki. Relaksujemy się w niewielkim „parku” oczekując aż, po porannych zamgleniach, powróci „pogoda langwedocka”; sesja foto – wspaniały widok na most i górujący nad rzeką zespół architektoniczny z katedrą. Potem jedziemy brzegiem aż do Moulin (młyn) de Bagnols (średniowieczny młyn; przebudowany w XIX w przez Jean – Marie Cordier, który zbudował stację pomp podającą wodę do, położonej 70 m wyżej, starówki; obok park); po krótkim relaksie wspinamy się ponownie na plac katedralny i wracamy przez starówkę; romański kościół św. Magdaleny (église de la Madeleine) – pamiętny z rzezi mieszkańców – katarów dokonanej (1209) przez „krzyżowców”, jest zamknięty („przerwa obiadowa”); upał staje trudny do zniesienia; starówka to jeden wielki plac budowy; Allées Paul Riquet z ogromnym pomnikiem twórcy Canal du Midi – niewiele platanów dających nieco cienia oraz zakurzony, dogorywający w upale, zdeptany trawnik; park „Le Plateau des Poètes” - bardziej zielony z pomnikami pisarzy i poetów ( plansze z opisem dorobku); powstał w roku 1867; skojarzenie tej „kultury z górnej półki” z brakiem kibla w porcie trąci surrealizmem. Zniechęcani upałem zjeżdżamy „z górki na pazurki” do portu; dłuższe „chłodzenie bulwarowe” i obiad; wizyta w „kapitanacie”; uczynna „panna kapitan” wyszukuje w internecie telefony portów, które zamierzamy odwiedzić („turystycznie” lub „dźwigowo”); w końcu oferuje pomoc swojego kolegi – żeglarza znającego świetnie całą okolicę. Wieczorem zawieramy znajomość z dwiema sympatycznymi angielkami (cumującymi obok nas „czarter”) i ich suką – 15 letnim bassetem, dogorywającą w upale i polewaną co chwila wodą z węża; my co jakiś czas robimy to samo; nierozwiązany problem „dźwigowy” psuje nam nieco humor.
  52. 16.06 – piątek (Canal du Midi; Béziers (pk = 32,0 km) – rzeka Hérault (Agde); 25 km; 5 śluz)
           Pogoda „langwedocka” w rozkwicie; niebo bez jednej chmurki; od 10:00 do 19:00 upał ścina z nóg; wszystko co żyje szuka cienia lub (i) wody; o 09:00 wchodzimy do śluzy żegnani przez „pannę kapitan” i instruowani telefonicznie przez jej kolegę – żeglarza w kwestii „dźwigowej”. Kolejne śluzy przechodzimy w coraz liczniejszym towarzystwie „czarterów” gdyż zbliżamy się do Cassafières – bazy dużej firmy czarterowej „Le Boat”; ponieważ od portu jest tylko 1,5 km do brzegu morza (plaży) zamierzaliśmy spędzić w nim kilka dni w celu „odnowy biologicznej” na plaży; cumujemy prowizorycznie (i dosyć karkołomnie) do brzegu kanału; Ewa wyrusza do „super – kapitanatu” na negocjacje; porażka totalna – zatłoczony port wyłącznie dla jednostek firmowych; z „wielkiej łaski” możemy stanąć na jedną noc; na kanale odbywa się szkolenie przyszłych skipperów pod hasłem „i ty zostaniesz skipperem w 45 minut”; uciekamy szybko.
         5 km dalej (pk = 14,9 k) cumujemy za dziełem hydrotechnicznym „Libron” ( fr. = Ouvrages du Libron) i zwiedzamy je dokładnie; oto zwięzły opis. Trudnym problemem hydrotechnicznym jest przeprowadzenie kanału „w poprzek rzeki”; najlepszym rozwiązaniem jest akwedukt – poziom wody w kanale jest niezależny od stanu wody w rzece; jest to jednak kosztowne i wymaga prowadzenia kanału powyżej koryta rzeki; tutaj było to niemożliwe gdyż kanał i rzeka znajdują się już niemal na poziomie morza; konieczne było „skrzyżowanie” kanału z rzeką na tym samym poziomie. Rzeczka Libron, którą w czasie suszy można niemal „przeskoczyć”, zamienia się po deszczach (w pobliskich górach) w rwący potok niosący duże ilości materiału skalnego, piachu oraz roślinnych „śmieci” osadzających się w kanale; po każdych większych opadach trzeba by go oczyszczać (bagrować). Riquet rozwiązał ten problem za pomocą prostokątnej barki – tratwy (o pionowych burtach) dopasowanej dokładnie do pionowych, kamiennych (w tym miejscu) brzegów kanału; podczas „wysokiej wody” ustawiano ją w poprzek nurtu Libron, której wody „ze śmieciami” przepływały górą; oczywiście w tym czasie kanał był zablokowany przez barkę i nawigację wstrzymywano, aż do powrotu normalnego stanu Libron i usunięciu barki – tratwy, która czekała (zacumowano nieopodal) na kolejną powódź. W roku 1855 inżynier Urbain Maguès zbudował działające obecnie dzieło hydrotechniczne; ok. 100 m powyżej kanału Libron podzielono na dwa nurty odległe od siebie ok. 40 m; krzyżują się one z kanałem lecz system „zastaw” pozwala zamknąć każdy z nurtów; pomiędzy nurtami powstaje „komora śluzowa”; dosyć skomplikowane operacje wrotami komory i zastawami umożliwiają żeglugę kanałem również w reżimie „powodziowym”; przy normalnym stanie Libron, rzeczka przepływa swobodnie „w poprzek kanału”, nie przeszkadzając w swobodnej żegludze; taki właśnie stan zastaliśmy. Po zacumowaniu studiujemy dokładnie, unikalne, dzieło hydrotechniczne podczas gdy pracownik VNF czyści i smaruje jego elementy robocze.  
       O 14:00 podchodzimy do „okrągłej śluzy” w Agde i, po godzinie oczekiwania (z morza płynie „hotelowiec” - ma pierwszeństwo) śluzujemy się ponownie; za śluzą kanał wykorzystuje spiętrzoną jazem rzekę Hérault - krystalicznie czystą, kilkumetrowej głębokości; decydujemy się na „odnowę biologiczną”; płyniemy ok. 1 km w górę rzeki o trudno dostępnych brzegach (spiętrzenie); cumujemy do zwalonego pnia; Pani Ryba wykonuje w tym celu skoki, których nie powstydziłaby się nawet wiewiórka; jest z nich bardzo dumna; dla pewności „wywożę” daleko na kole ratunkowym obie kotwice; długie kąpiółki; relaks; chyba tu trochę pobędziemy; upał wyraźnie „łamie nasze morale”.
  53. 17.06 – sobota (Canal du Midi; rzeka Hérault; relaks totalny)
    Pogoda „langwedocka” nadal w rozkwicie; późne, niespieszne śniadanie; relaks i kąpiele „z łódki”; brzeg jest niedostępny; nurkuję aby uwolnić kotwicę zaczepioną o pień leżącego na dnie drzewa; 10 m od brzegu jest ponad 5 m głębokości (spiętrzenie jazem ok. 1 km poniżej); obserwujemy „życie w dziupli” położonej 10 m nad rzeką – trwa intensywne karmienie piszczących piskląt; po południu na rzece pojawiają się osady wioślarskie „poganiane” przez trenera na motorówce; relaks totalny.
  54. 18.06 – niedziela (Canal du Midi; rzeka Hérault; 12 km; bez śluz; ciąg dalszy relaksu)
         Nadal pogoda „langwedocka” w rozkwicie; po niespiesznym śniadanku płyniemy, również niespiesznie, w górę, żeglownej jeszcze ok. 10 km, rzeki; wzrasta liczba osad wioślarskich „poganianych” przez trenerów; po przepłynięciu 6 km (ok. 11:30), cumujemy „na krzywy ryj” do pontonu koło nadbrzeżnej restauracji; szybko idziemy (ok. 1 km) do miasteczka Bessan z zamiarem kupienia pieczywa i …. trafiamy na targ regionalny; jest to co prawda jego faza końcowa ale kupujemy: jarzyny, owoce, ogromnego pieczonego kurczaka i jakiś lokalny trunek (pieczywa już nie było); namierzamy piekarnię czynną w poniedziałek i wracamy w południowym upale; natychmiast rzucamy cumy i stajemy 1 km niżej do przyczółka nieistniejącego już mostu; „wykwintny” obiad oraz relaks przerywany kąpiółkami.
  55. 19.06 – poniedziałek (Canal du Midi; rzeka Hérault – Marseillan (L'Étang de Thau); 15 km; 1 śluza)
         O 07:00 składam rower i winduję go z pomocą Ewy na przyczółek mostowy; wspinam się przez kolczaste chaszcze i jadę (2 km) do Bessan po pieczywo; śniadanie z chrupiącą bagietką i croissantami; wobec „kurczącego się czasu” i burzowej pogody decydujemy się na płynięcie do jakiegoś portu nad laguną Thau aby pokonać ją podczas niezbyt wietrznej pogody; 10:30 przechodzimy śluzę Bagnas – ostatnią na Canal du Midi i 4,5 km dalej wypływamy na L'Étang de Thau; wieje tylko 3 – 4 B z E ale decydujemy się stanąć w Marseillan – sporym porcie (istniejącym już w VI w) z dźwigiem i bazą „zimową”; cumujemy alogside naprzeciwko „kapitanatu” ale do sanitariatów trzeba wykonać 800 - metrowy rajd rowerem wokół dłuuuugiego basenu. Formalności i rozmowy „dźwigowe” w „kapitanacie”; ponoć dźwig jest tak „strasznie zapracowany”, że nie mogą gwarantować żadnego konkretnego terminu a nasz przewoźnik nie może przecież czekać przez czas bliżej nieokreślony; uprzejmie podają nam telefony okolicznych portów z dźwigami; sensowny wydaje się port we Frontignan – Plage (niestety nie ma on bezpośredniego dostępu z kanału; należy przepłynąć przez port handlowy w Sète pokonując liczne niskie, otwierane dwa razy na dobę, mosty i pokonać ok. 4,5 km otwartego morza). Po południu wykonujemy objazd miasteczka; wizyta w supermarkecie; wieczorny spacer brzegiem laguny; Pani Ryba zbiera bazaltowe kamienie (okolica była niegdyś pokryta wulkanami).
  56. 20.06 – wtorek (Marseillan (L'Étang de Thau) – Villeneuve-lès-Maguelone (Canal de Rhône à Sète); 40 km; bez śluz)
         Rano powiewa 4 – 5 B z SE czyli potencjalnie „w mordę”; około południa wiatr osłabł do 3 – 4 B; 12:00 wypływamy na lagunę i pokonujemy ją w 2 h 15 min. bez żadnych emocji. Płyniemy w kierunku portu w Sète aby „rozpoznać podejście” do pierwszego mostu; jest 5 mostów o prześwicie 2 m (to dla Ewy3 chyba nieco za mało – podpora masztu „wystaje” ok. 2 m nad poziomem wody) podnoszonych dwukrotnie (10:00 i 19:00) na 30 minut; w tym czasie trzeba przepłynąć przez cały port; potem 4,5 km otwartego morza, do (dostępnego tylko od strony morza) portu Frontignan – Plage. Rozmowa telefoniczna z „kapitanatem” przypomina „rozmowę gęsi z prosięciem”; przyjmują wyłącznie zamówienia e-mailem na odpowiednim formularzu; podają odpowiedź i termin po bliżej nieokreślonym czasie; my „po pierwsze” nie mamy mobilnego internetu. Płyniemy szybko (6 km) do Frontignan, aby zdążyć na otwarcie mostu o 16:00; zdążyliśmy z lekkim zapasem; za mostem jemy szybko obiad; składam rower i jadę do odległego o 3 km portu Frontignan – Plage; dobra ścieżka rowerowa i mimo upału, wietrzyk od morza pozwala przeżyć; w „kapitanacie” z dużym trudem znajdują jeden termin (26.06 o 11:30; innych nie ma bo dźwig jest „straszliwie obciążony”); jak przewoźnik się spóźni to porażka totalna; do tego w opisie portu „stoi jak byk”, że przy silniejszych wiatrach od S do W na płytkim podejściu powstaje przybój niebezpieczny nawet dla jachtów morskich; nie wygląda to obiecująco; decydujemy się na załadunek na lawetę w Aigues – Mortes, uzgodniony osobiście (1.06) z szefem „stoczni remontowej” (moje wątpliwości budził jedynie dojazd samochodu z lawetą); chcemy też po drodze rozpoznać osobiście port morski w Palavas-les-Flots.
         Parę zdań o Sète; spore miasto (40 000 mieszkańców); obecnie duży port rybacki i handlowy; jako osada wzmiankowany 2000 lat temu. Port zbudowany w latach 1596 – 1684 stał się portem końcowym Canal du Midi, co stało się motorem rozwoju miasta. Jest to miasto rodzinne kilku znanych postaci świata kultury: Paula Valéry (1871 – 1945; poeta, członek Akademii Francuskiej), Jeana Vilara (1912 – 1971; reżyser, aktor, twórca Festiwalu w Awinionie) oraz Georgesa Brassensa (1921 – 1981; poeta, kompozytor, pieśniarz – mój ulubiony) - jego prośba wyrażona w poetyckim testamencie „Supplique pour être enterré à la plage de Sète” (pol. = Błaganie o pochowanie na plaży w Sète) nie została niestety spełniona (spoczywa na miejscowym cmentarzu). Niekwestionowana „stolica” regionalnych zawodów sportowych „Joute nautique (méthode languedocienne)”; jest to rodzaj „średniowiecznego stawania w szrankach dwóch rycerzy z kopiami”, z tym że rolę koni pełnią pomosty umocowane na dwóch barkach wiosłowych (płynących kontrkursem); „rycerze” wyposażeni w „kopie” (drągi długości 2,8 m) i tarcze usiłują zwalić przeciwnika do wody. Pierwsze zawody odbyły się w roku 1666; corocznie 25 sierpnia (dzień patrona miasta św. Ludwika tzn. króla Ludwika IX, który zmarł podczas krucjaty), od roku 1743 (!), odbywają się w kanale portowym zawody „Grand Prix de la Saint-Louis”; zawody są świętem regionalnym; uczestniczy w nich 17 klubów; medaliści stają się regionalnymi bohaterami.
         Brak portu jachtowego na kanale zniechęca nas do zacumowania; płyniemy dalej kanałem do Villeneuve-lès-Maguelone; pokonujemy otwieraną, pływającą kładkę dla pieszych (byliśmy tu 2.06) i cumujemy, za zgodą operatora kładki, do jednego z pomostów; nieprzyjemna noc z powodu „miejscowego elementu” balującego na pomostach do 2:00 w nocy.
  57. 21.06 – środa (Villeneuve-lès-Maguelone (Canal de Rhône à Sète) – rzeka Le Lez; 5 km; bez śluz)
         Rano razem z cumującą do sąsiedniego pomostu parą angielską informujemy operatora kładki o wydarzeniach z ostatniej nocy; obiecuje zawiadomić o tym straż miejską (fr. = la police municipale). My wybieramy się rowerami do odległego ok. 6 km portu morskiego w Palavas-les-Flots położonego u ujścia rzeki Lez (połączonej z kanałem Rodan – Sète).
           W Palavas-les-Flots znajdują się dwa porty jachtowe (odległe od siebie ok. 1 km); port „kanałowy” położony nad rzeką Lez oraz „morski” - ok. 300 m od ujścia rzeki; porty te wybrałem (jeszcze w Warszawie), opracowując logistykę rejsu, jako dogodne miejsca załadunku łódki na lawetę; w lutym – marcu telefonowałem do „kapitanatu” portu „kanałowego” w tej sprawie; jakaś pani „kapitan ???” powiedziała, że nie ma takiej możliwości; dźwig jest w porcie „morskim” ale tam absolutnie nie ma dostępu z kanału; nie mogłem tego pojąć, gdyż foto – Google oraz angielska locja (dróg wewnętrznych) sugerowały jego istnienie (w locji zwracano uwagę na niskie mosty na rzece); mimo moich nalegań rozmowa skończyła się na niczym. Płynąc do Carcassonne warto było zbadać sytuację osobiście, ale tego nie zrobiliśmy; ten błąd trzeba było teraz naprawiać. Przeprowadzamy rowery przez kładkę i jedziemy wąską drogą (asfaltową); po lewej – laguna a po prawej wydmy ograniczające wielokilometrową, piaszczystą plażę; szybko docieramy do miasteczka – dużego kurortu (zaplecza wypoczynkowego odległego o 12 km Montpellier). W kapitanacie portu „morskiego” nie widzą żadnego problemu; mają odpowiedni sprzęt (trzy dźwigi bramowe - nawet 45 ton) i mogą załadować nas każdego dnia o 14:00 (zaraz po „przerwie obiadowej”; rano wykonują usługi zamówione przez armatorów – rezydentów); zwracają mi uwagę na niskie, niepodnoszone, mosty (najniższy ma 2,30 m prześwitu); telefonujemy do przewoźnika, umawiamy się na 26.06 (poniedziałek) i rezerwujemy sobie miejsce w porcie od jutra.
           W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Maguelone; była to niegdyś wyspa powstała ok. 5 mln. lat temu w wyniku wypływu lawy z podmorskiego wulkanu; Wizygoci (V w) zbudowali na niej ufortyfikowane miasto, które w średniowieczu, z racji kluczowego położenia wielokrotnie zmieniało władców (Saraceni, Frankowie, książęta francuscy, królowie hiszpańscy,..). Od roku 533 siedziba biskupa; rozkwit w XII – XIII w; badania archeologiczne (1967) odsłoniły liczne ślady budowli etruskich, rzymskich oraz z epoki Wizygotów. Punktem centralnym wysepki jest Cathédrale Saint – Pierre – et – Saint – Paul; obronna budowla romańska (XII – XIII w); po przeniesieniu biskupstwa do Montpelier (1536) popadała w ruinę; w roku 1708 mury obronne wykorzystano jako materiał do budowy kanału Rodan – Sète; restaurowana w XIX w; zachowany kościół jest wart zwiedzenia. Kościół znajduje się na terenie rozległego gospodarstwa rolnego i rybackiego zarządzanego przez stowarzyszenie zajmujące się rehabilitacją przez pracę osób umysłowo niepełnosprawnych (sprzedają też własne produkty); zwiedzamy i jesteśmy pod wrażeniem; ogromna mroczna budowla (bez wyposażenia) pociąga nastrojem. Wracamy na łódkę przez kładkę i studiujemy planszę informacyjną; kładka jest obsługiwana w godzinach 8:00 – 20:00; nocą pozostaje otwarta (na kanale Rodan – Sète jest dopuszczona żegluga nocą); spóźnialscy nocują na ławeczce z widokiem, swojego samochodu na parkingu po drugiej stronie kanału (lub pokonują 100 m wpław); mer miasta Villeneuve-lès-Maguelone zwraca uwagę „spóźnialskich”, że „bluzganie” nazajutrz rano na operatora kładki jest wysoce niestosowne (!). Jemy szybko obiad; zabieramy foteliki, parasol plażowy oraz zapas „napoju rzymskiego” i wracamy (ok. 2 km) na plażę; relaks i kąpiele w Morzu Śródziemnym (nareszcie !); Pani Ryba zaczyna gromadzenie muszli i kamieni. O 17:30 wracamy na łódkę; rzucamy cumy i płyniemy (ok. 4 km) do skrzyżowana kanału z rzeką Lez (potężne podwójne wrota powodziowe); wpływamy pod prąd rzeki (ok. 1 km) i stajemy (18:30) do niezbyt ciekawego, zarośniętego, brzegu niemal na przedmieściach Montpellier; brzegi rzeki „zawalone” gnijącym sprzętem pływającym wszystkich rodzajów i rozmiarów; w zasięgu wzroku mamy „suchy port”; ogromna wielopiętrowa stalowa struktura z ażurowymi „półkami” (jak w magazynie); leżą na nich motorówki (nawet sporych rozmiarów) ładowane tam bezpośrednio z wody (oraz ponownie wodowane) rodzajem wielkiego „wózka widłowego”; cóż w Montpellier (300 000 mieszkańców) musi być sporo wodniaków; jest tam tylko jeden niewielki, „super – ekskluzywny”, port rzeczny i brak miejsca na budowę innych; „suchy port” jest jedynym rozwiązaniem zastępczym; czytałem o tym ale widzę taki obiekt z bliska po raz pierwszy. Wieczorem wykonuję możliwie dokładny pomiar wysokości łódki; najwyższy punkt to stała podpora masztu na rufie – nie przekracza on 2 m nad poziomem wody; nie powinno być problemu z prześwitem pod mostami.
  58. 22.06 – czwartek (rzeka Le Lez – port morski w Palavas-les-Flots ; 3 km; bez śluz)
         Po śniadaniu o 10:00 wyruszamy do odległego o 3 km Palavas-les-Flots; po najniższym mostem mamy 30 cm tolerancji; wychodzimy „w morze” ok. 300 m przy 2 – 3 B z SW i wchodzimy do portu; formalności; mamy dosyć dobre miejsce z ”Y – bomem” niemal na końcu dłuuugiego pomostu; to bardzo duży port i do sanitariatów jest spory kawałek drogi. O 11:30 wyruszamy na plażę (zabieramy foteliki, parasol oraz coś do jedzenia i picia); trzeba przejechać przez spory kurort (hotele i apartamenty, restauracje, parkingi, tysiące samochodów,...); po 2 km jazdy zaczyna się 10 – kilometrowa piaszczysta plaża; jedziemy jeszcze 1 km i „zagnieżdżamy” się na brzegu; relaks i moczenie się w słonej dosyć ciepłej wodzie; totalne lenistwo i „odnowa biologiczna”; Pani Ryba jest w swoim żywiole - gromadzi muszle i kamienie (składowane następnie na łódce); na plaży niemal same golasy; pary hetero – i homo – oraz całe rodziny; nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni i w wielu wypadkach jest o po prostu niezbyt estetyczne. 14:30 wracamy na łódkę; obiad i powrót na plażę na „sesję wieczorną”; po powrocie – kąpiel bez ograniczeń w ciepłej, słodkiej wodzie.
  59. 23.06 – piątek (Palavas-les-Flots ; „odnowa biologiczna”)
         Rano jadę do pobliskiej piekarni po ciepłe bagietki i croissanty; po śniadaniu wyruszamy na plażę czyli „powtórka z rozrywki”; Pani Ryba zaspakaja swój instynkt zbieracki po czym, z zadowoleniem, ogląda i sortuje zbiory; „najcenniejsze” są ładowane do plecaków (mojego też) i przewożone na łódkę (która systematycznie przechyla się na prawą burtę); siedzimy do 18:00 bez „przerwy obiadowej”; wieczorek relaksująco – nawadniający na łódce.
  60. 24.06 – sobota (Palavas-les-Flots ; „odnowa biologiczna”)
         Powtórka scenariusza z poprzedniego dnia; po południu rozwiało się do 5 B z SW; na plażę przyjechali liczni kite – surferzy; mają tu wydzielony odcinek plaży i oznakowany pławami akwen; imponujące popisy „mistrzów” na deskach z hydro – skrzydłami; taplanie się w wodzie, pod okiem instruktorów, uczniów początkujących; przenosimy się do granicy ich akwenu aby móc obserwować popisy z bliska. Po powrocie do portu i obiadokolacji idziemy na spacer na potężny falochron otaczający port od SW; telefon do naszego przewoźnika p. Waldemara Karwowskiego; już wjechał z Serocka; na zabrać z Zielonej Góry kierowcę – zmiennika.
  61. 25.06 – niedziela (Palavas-les-Flots ; „odnowa biologiczna”)
         Powtórka scenariusza z poprzedniego dnia z popołudniowym 5 B i kite – surferami włącznie; przewoźnik łapie opóźnienie; musi się „przebijać” przez Niemcy drogami lokalnymi (w niedzielę na autostradach jest zakaz ruchu tirów i ciągania lawet; poza tym są one często „zakorkowane”); po powrocie z plaży negocjuję w „kapitanacie” termin załadunku; wyrozumiała „panna vice – kapitan” chyba nas lubi i negocjuje z obsługą dźwigu; obiecują nas załadować nawet o 15:30; cóż „zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei....” (tak zalecał „vice – wieszcz” Julek S.); ja ją nico tracę ale Pani Ryba – pełna optymizmu podtrzymuje moje morale.
  62. 26.06 – poniedziałek (Palavas-les-Flots; port)
    Czekamy w porcie; telefony do przewoźnika, który zaklina się, że zdąży; po zjeździe z autostrady koło Montpellier ma 12 km drogi lokalnej i przejazd, dosyć wąskimi uliczkami, do portu; opisuję mu telefonicznie wygląd skrzyżowań; od 14:00 krążę rowerem między ostatnim skrzyżowaniem i „kapitanatem”; wreszcie o 15:15 dojeżdżają; bardzo sprawna akcja „załadunek”; kąpiel wszystkich pod gorącym prysznicem; żegnam się i szczerze dziękuję „pannie vice – kapitan”; 18:30 wyjeżdżamy z portu gdyż o 19:00 dosyć wąska uliczka dojazdowa zamienia się w kawiarnię (stoliki są wystawiane na jezdnię); udało się; północ zastaje nas gdzieś na autostradzie w Alzacji.
  63. 27.06 – wtorek (transport)
    Jedziemy non – stop autostradami przez Niemcy; co pewien czas zmieniają się kierowcy; przerwy na posiłki wydawane przez Ewę na łódce; 18:00 wjeżdżamy do Polski; obfita obiadokolacja w przygranicznej knajpie; kierowca – zmiennik pozostaje w Zielonej Górze a my kontynuujemy powrót.
  64. 28.06 – środa (Serock – Wolica; transport)
    O 3:00 dojeżdżamy do Serocka, Waldemar – przewoźnik parkuje nas na łące przed swoim domem i nareszcie idzie się wyspać „jak biały człowiek”; my śpimy w łódce; po śniadaniu jedziemy do portu YKP w Jadwisinie, gdzie zostajemy zwodowani dźwigiem; 12:00 dopływamy do naszego portu klubowego (JKPW) w Wolicy i cumujemy na naszym tradycyjnym miejscu. I to by było na tyle.

            W sumie przepłynęliśmy 1225 km pokonując 201 śluz.

          Podczas rejsu wykonano wiele lepszych lub gorszych fotek, w znacznej części dokumentacyjnych; można je obejrzeć w dziale ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 2017-2017 REJS EWA3 ; dostępne są też w lepszej rozdzielczości na platformie Google pod linkiem  Zapraszamy do ich obejrzenia.

                                                                                   Ewa Dziduszko i Waldemar Ufnalski