Ewa Dziduszko
Waldemar Ufnalski

Rejs na wodach „szkierowych” w okolicy Sztokholmu

19.06 – 3.07.2011

Czekając na planowany rejs „Dnieprowy” postanowiliśmy skorzystać z oferty firmy Academia Nautica i popływać 2 tygodnie „na szkierach sztokholmskich”; miał to być rodzaj „rozpoznania bojem” w związku z planami dotarcia tam własną łódką na przykład w przysz­łym roku. Oto skrótowy opis tej eskapady.

W niedzielę (19.06) wyruszamy z Warszawy do Gdańska (na prom) samochodem szefa firmy z szefem za kierownicą , skipperem – Karoliną i trzecią załogantką – Olgą; udaje się zdążyć 15 min. przed odejściem promu ale po drodze szef załatwia kilka spraw a my robimy zakupy w gdańskiej „Biedronce”. Duży plus dla szefa, chociaż podczas niektórych manewrów Ewa zamykała oczy. W poniedziałek z godzinnym spóźnieniem prom cumuje w Nynashamn; szybki transfer do portu jachtowego (500 m) i rozładunek samochodu. Jesteśmy rejsem „taklow­ni­czym” – szef montuje przywieziony silnik zaburtowy (Honda 15 sterowana manetką) a my usiłujemy przygotować łódkę (Janmor 28) do rejsu. Szef ekspresowo wraca na prom a nam się udaje po różnych manewrach „wojenno – morskich” jako – tako sklarować łódkę.
We wtorek (21.06) wychodzimy w kierunku Dalaro; dobra pogoda żeglarska (4 – 5 B z SW czyli ogólnie „w plecy”. Szkiery są śliczne „las na granicie wygładzonym przez lodowiec”; jest co oglądać. Na podejściu do portu silnik nie odpala gdyż rozpięły się cięgła sterujące i jest on zablokowany w pozycji „do przodu”; wieje szkwaliście ale udaje się „bez strat własnych i cudzych” wejść do porciku. Jacht nie ma chyba żadnego ubezpieczenia OC; w każdym razie Karolina bardzo się dziwi, że o to zapytałem – a było co skasować po sąsiedzku. Następnego dnia Karolina „remontuje silnik” pod dyktando telefoniczne z Warszawy – sukces (jestem pełen podziwu i uznania dla studentki medycyny - skippera) – z pomocą juzingu, kleju i gumek – recepturek (naprawdę !) udaje się (bez utopienia czegokolwiek na głębokiej wodzie) w sposób skuteczny (acz niezbyt trwały) połączyć silnik z cięgłami – temat do artykułu w pismach żeglarskich „Zastosowanie juzingu i gumek – recepturek w eksploatacji silników zaburtowych średniej mocy”.  W południe stwierdzamy, że mamy wodę w zenzie – wylewamy ponad 100 litrów plastykowym kubeczkiem (brudy chyba z kilku sezonów); wieczorem mamy wodę ponownie (60 litrów); jest czysta; organoleptycznie stwierdzam, że jest to woda słodka czyli cieknie instalacja – napełniając zbiornik wody – napełniamy zenzę; szukamy bezskutecznie przecieku; no to będzie woda w butelkach; moja żądza zdobycia harcerskiej sprawności „hydraulika jachtowego” zostaje całkowicie zaspokojona. Wieczorem miła niespodzianka; obok nas cumuje „Freja” (J80) ze skipperem Pawłem Sowińskim z którym byliśmy w marcu 2010 na Sardynii; entuzjastyczne powitanie i wieczorek integracyjny na „Freji”.
W czwartek (23.06) wieje 23 – 30 knotów z NE (czyli w mordę); koło południa wychodzimy odważnie z zarefowanym grotem; skipperka chce nawet stawiać foka ale udało się mi ją zniechęcić do tego pomysłu (konraszot rolera foka jest o 3 metry za krótki i końca trzeba by szukać na wysokości want). Po 30 minutach wracamy ekspresowo do portu na silniku (wiwat gumki – recepturki) i solidnie cumujemy; wieczorem wiatr się wydmuchał.
W piątek (24.06) o świcie (0600) wychodzimy do Sztokhomu; wieje 2 – 4 B z SW czyli znowu dobrze; widoki wspaniałe; żegluga niemal „mazurska” bo szkiery osłaniają od Bałtyku i prawie nie ma fali. Po małych perypetiach „silnikowych” cumujemy „hucznie” o 1700 w Vasahamn – marinie położonej obok muzeum okrętu „Vasa”.  Spacerek na Stare Miasto.
Rankiem w sobotę (25.06) zwiedzamy indywidualnie najsłynniejszy „bubel szkutniczy” wszechczasów czyli Okręt Królewski (Regalskeppet) Vasa; oto kilka słów na ten temat.  Zbudowany został na zlecenie Gustawa Adolfa do wojny z Polską (jak wiadomo 28 listopada 1627 roku Gucio dostał nieco w dupę pod Oliwą) wg. projektu Henrika Hybertssona. 61m długości, 11,7 m szerokości oraz 4,8 m zanurzenia i 64 działa czyniły z niego jednostkę największą na Bałtyku – wspaniałe zdobiony; optymistycznie ozdobiono go nawet rzeźbą Polaka na kolanach (!).  10 sierpnia 1628 roku po zwodowaniu i przepłynięciu niecałej mili fiknął i zatonął jeszcze w porcie pociągając za sobą znaczną część załogi; na szczęście projektant zmarł śmiercią naturalną rok wcześniej. W latach 1664 – 1665 wydobyto działa. Wrak został odnaleziony ponownie w roku 1956 i wydobyty w 1961 w całkiem dobrym stanie („małosolna” woda bałtycka zakonserwowała dębinę). Po 30 latach konserwacji wystawiono go na pokaz w klimatyzowanej wielopoziomowej hali. Muzeum jest świetnie urządzone a sam okręt  - imponujący; zwiedzania na kilka godzin – warto. W południe Karolina odebrała GPS oraz mapę elektroniczną przysłaną kurierem  z Warszawy (szef zapomniał je zabrać ze sobą do Nynashamn). Po południu wychodzimy w kierunku kanału wiodącego  na jezioro Malaren, przegrodzonego otwieranym mostem; pływamy pól godziny „w kółko” przy solidnych kamienno – żelbetowych mostach (zwiedzanych wczoraj pieszo). Po utraceniu nadziei, że spadkobiercy Alfreda Nobla użyją dynamitu do „otwarcia nam drogi” następuje „desant wojenno – morski w celu zasięgnięcia języka na lądzie”; sukces – płyniemy tam gdzie trzeba i po kolejnych „manewrach wojenno – morskich” udaje się za drugim razem przejść zanim operator zamknął most (przechodziliśmy Ewą 3 w dwójkę około 20 - krotnie pod mostami otwieranymi i nie sądziliśmy, że jest to aż tak trudne zadanie); przy okazji rozleciał się definitywnie składany bosak.  Popołudnie wynagradza nam trudy. Pogoda słoneczno – burzowa; granitowe brzegi porośnięte lasem i zabudowane daczami; około 2130 (nadal świeci słońce) stajemy do pomostu na wyspie Birka (Brzozowej)  – niegdyś była tu duża osada Wikingów leżąca na szlaku handlowym z północnej Europy hen na Morze Czarne.  
W niedzielę (26.06) przed południem łazimy po Birce; prowadzono tu wykopaliska i zbudowano repliki łodzi; pogodnie; atmosfera senna – chyba muzeum jest w stanie rozpadu (ale za to cumowanie bezpłatne; jedna toaleta koedukacyjna z kartką informującą, że więcej toalet jest w muzeum – zamkniętym; mimo weekendu cumuje zaledwie kilka łódek czyli nie ma problemu a woda w prysznicach jest ciepła i za friko). Widok na jezioro i efekty pracy lodowca – fantastyczne; warto było tu stanąć. Po południu wychodzimy ( 1 – 2 B w plecy) do Mariefred gdzie cumujemy w marinie u stóp zamku Gripsholm około 1800. Wieczorny spacer po zamkowym parku i sycenie się atmosferą małego sennego, czyściutkiego miasteczka.
W  poniedziałek (27.06) zwiedzamy miasteczko i zamek (miejsce narodzin Zygmunta III Wazy – tego z Kolumny Zygmunta) i „sycimy się atmosferą” – ogólnie warto. W między­czasie Karolina znalazła i zlikwidowała przeciek instalacji wodnej (sukces – będziemy mieli wodę - mój podziw wzrasta). Po południu idziemy na silniku do Viksberga (upalnie i bez­wiet­rznie); stajemy na noc na kotwicy; kąpiele; woda ma (zmierzone termometrem) 20 stopni (!).
We  wtorek (28.06) ruszamy na silniku kanałem łączącym jezioro Malaren z Bałtykiem przez port Sodertalje – dosyć duży ruch statków. Po wyjściu między szkiery żeglujemy przy 1 – 3 B z S. Po drodze (w Sandvik) bierzemy na pokład czwartego załoganta (Bartka), który dołącza do nas bo na kolejnym jachcie AN padł silnik. Około 2030 wchodzimy do Trosy – dużej nowoczesnej mariny. W środę (29.06) po porannych zakupach żeglujemy między szkierami (wieje 2 – 3 B z SE); fantastyczny krajobraz i warunki „mazurskie”. Cumujemy „do granitu” w dobrze osłoniętej zatoczce koło Aspraset. Wieczorny spacer po „dżungli szkierowej”; podziwianie widoków o zachodzie slońca i kąpiele (woda jest ciepła – nadal 20 stopni). W czwartek (30.06) żeglujemy wśród szkierów; wieje 2 – 3 B z NE; ciekawa krajobrazowo żegluga wśród szkierów; na noc stajemy w dobrze osłoniętej zatoce bezpośrednio „do granitu”. Podejścia do brzegu są tak głębokie, że  cumują w ten sposób 40 – stopowe jachty balastowe (!). Podziwiamy z końca granitowego cypla piękne widoczki pod tytułem „szkiery o zachodzie słońca”. Ostatni dzień (30.06) to żegluga do Nynashamn; pogoda burzowo – mglista; po południu zamykamy pętlę. W sobotę (1.07) po południu ładujemy się na prom i w niedzielę o 1300 schodzimy na brzeg w Gdańsku.
Kilka uwag na temat żeglowania „szkierowego”. Krajobrazowo akwen ten jest śliczny. Można to bez większego ryzyka żeglować po nim  łódką mieczową; tysiące wysepek chroni przed bałtycką falą i nawet przy 4 – 5 B fala ma charakter „jeziorowy”. Są bardzo dokładne mapy szwedzkie tych akwenów, co w połączeniu z nawigacją elektroniczną daje (w razie potrzeby) dużą szansę szybkiego znalezienia schronienia w porcie lub dobrze osłoniętej zatoczce.  Porty mają bardzo zróżnicowane ceny, które są zasadniczo niezależne od rozmiarów jachtu i liczby członków załogi (!). Płaciliśmy za dobę od 100 SEK (100 SEK = 45 PLN) do 280 SEK. W cenie była woda, sanitariaty, natryski (z sauną – niemal w każdym porcie); na ogół za prąd trzeba płacić dodatkowo (średnio 30 SEK). Ceny produktów spożywczych w marketach około 2 – krotnie wyższe niż w Polsce. Nie ma jednak konieczności nocowania w portach; można bez ograniczeń cumować „do granitu” lub kotwiczyć w setkach dobrze osłoniętych zatoczek i przesmyków między szkierami – w naszym pojęciu to jest właśnie smak żeglowania na tym akwenie. Samo jezioro Malaren (dla miłośników słodkiej wody), z niezliczoną liczbą wysepek i przesmyków, to akwen kilkakrotnie większy od całych Wielkich Jezior Mazurskich i nieco dalej od Sztokholmu spotyka się tylko kilka jachtów dziennie a często w zasięgu wzroku brak żagli. Na pewno warto tu popływać kilka tygodni własną małą łódką – może przewiezioną na lawecie promem z Gdańska. Nie polecamy natomiast rejsu z AN; mimo bardzo dobrych chęci szefa firmy i godnych uznania wysiłków „remontowych” skipperki całość można określić jako „Dziady cz. III czyli Wielka Improwizacja”. Łódka nie była przygotowana do rejsu czarterowego a brudnej tapicerki chyba nikt nie prał od nowości. Na szczęście była nas tylko trójka „klientów” (ostatnie 3 dni – czwórka) – przy planowanej liczbie „klientów” równej sześć można by się było „zadeptać”; już klamoty czwartego „klienta” leżały luzem w mesie (razem z dużymi obijaczami). Dla nas (sterników jachtowych ze stażem 35 – 40 lat na własnych łódkach) stresujące były też „manewry wojenno – morskie”  i „huczne cumowania” w portach. Ale mimo wszystko „rozpoznanie bojem” zostało wykonane – mamy nadzieję na „sezon szkierowy” własną łódką.
Zrobiliśmy kupę fotek – zapraszamy do obejrzenia wybranych.


Aby zobaczyć zdjęcia zapraszamy do działu ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 2011 - 2011-Szwecja