Iwona i Marek Tarczyńscy

NURTEM SCHENGEN 2014

Gdynia – Skagen – Arendal – Oslo – Bornholm - Gdynia

Rejs, Nurtem Schengen 2014, poświęciliśmy zdobyciu norweskiej bandery, brakującej m.in. do naszego kompletu bander morskich krajów Schengen. Chcieliśmy również zapoznać się z jachtem morskim, przewidzianym do naszej następnej wyprawy. Nie osiągnąwszy bowiem porozumienia w sprawie leasingu polskiego jachtu kilowego - postanowiliśmy kupić stary jacht duński, SUPERO 800, na którym państwo Marianna i Erik Hansenowie z Nastved pływali przez ostatnie 27 lat i który wcześniej sprowadzony został do Gdyni. 10 dni poświęciliśmy na jego rejestrację (jako Cerberyna-Mila3) i przygotowanie do drogi. Ruszyliśmy 25 czerwca z Gdyni do Świnoujścia, które przewidzieliśmy jako rzeczywisty punkt wyjścia do portów duńskich i norweskich. Towarzyszyła nam, jak zwykle, nasza nieodłączna, rutynowana już załogantka, suczka Mila. To jej 10 rejs.

Pod salingiem flaga Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych i macierzystego Jacht Klubu Politechniki Warszawskiej.

Wcześniej żeglowaliśmy zawsze ze Szczecina do Gdańska, w całkowitym przekonaniu, że jest to żegluga zdecydowanie łatwiejsza. Teraz, po raz pierwszy, popłynęliśmy w odwrotną stronę i z pewnym zaskoczeniem skonstatowaliśmy, że żeglowanie polskim wybrzeżem w obie strony jest jednakowo trudne. W obu wypadkach zbliżona była ilość dni z wiatrem i pod wiatr. Polskie mariny i przystanie jachtowe od naszej ostatniej bytności trochę postarzały się. Niewątpliwie nowoczesnością i wygodą wybija się Kołobrzeg.

Nowa – stara łódka w ciężkich warunkach pogodowych spisywała się dobrze, była zrównoważona i dzielna. Natomiast całkowicie zawiódł silnik WIRO-7, 40-letni „Nicpoń” – nie miał biegu wstecznego i nie chciał wejść na wysokie obroty. Zamiast ciągnąć – kichał, prychał i chlapał spalonym olejem. Na szczęście mieliśmy zaburtową, 10 KM Hondę.

4 lipca stanęliśmy w Świnoujściu. Przed wejściem do mariny odwiedziliśmy z ciekawości „gazoport”, stały obiekt potyczek politycznych. W mieście zrobiliśmy zapasy żywności, paliwa i kupiliśmy korony duńskie, norweskie i szwedzkie. Ze Świnoujścia wytyczyliśmy bezpośredni kurs na wejście do niemieckiego portu Sassnitz.

Od polskiego brzegu odbiliśmy rano, 6 lipca, przy wietrze 3-4B z SE. Postawiliśmy genuę i grot (razem 36 m2 ), co zapewniło szybkość do 5 węzłów. Na trawersie wyspy Greifswalder Oie wspomnieliśmy opisaną przez kpt. Kulińskiego tragedię Erika Hansena z 1947 r. z jachtu „Sen”. Wywołała ona w nas zrozumiałą refleksję, bo w Nastved czekał na nas, noles-volens, właśnie Erik Hansen, były właściciel jachtu SUPERO -800. Żeglowanie na trasie do Sassnitz było dużą przyjemnością, zwłaszcza że obowiązki sternika z wielką skrupulatnością wykonywał autopilot. Dotychczas z tego dobrodziejstwa nie korzystaliśmy. Mila miała również powody do zadowolenia. Koja, którą otrzymała, była dwukrotnie szersza od poprzedniej, a zejściówka wygodniejsza. Jacht na falach był znacznie stabilniejszy niż mieczówka i nie dawał, męczącego czułe ucho psa, rezonansu. O urokach Rugii, Sassnitz i Arkony przeczytaliśmy w przewodniku Niemcy.

7.07. o 7.30 z Sassnitz pożeglowaliśmy kursem NE, powyżej cypla płw. Jasmund, skąd wzięliśmy kurs NW na cypel przylądka Arkona. Między płw. Jasmund i przyl. Arkona płynęliśmy w najdziwniejszych zawirowaniach wiatru i kłębowisku martwych fal, które skończyły się dopiero za przylądkiem Arkona. Skończyła się także słoneczna pogoda. Nadciągnęły niskie, burzowe chmury, a z nimi wiatr 12 -14 m/sek. 2 Mm na N od Arkony położyliśmy się na kurs portu Klintholm, na wyspie Mon w Danii. Przy silnym wietrze (6B), dużym zafalowaniu i ograniczonej widzialności w napięciu przechodziliśmy przez zatłoczone tory wodne żeglugi frachtowej i promowej. Zdziwiliśmy się wielce, widząc wśród licznych drobnicowców, czarno żółty, wolno płynący lodołamacz – może do remontu, bo przecież nie na akcję.

O 20.30 weszliśmy do mariny Klintholm. Zacumowaliśmy obok dużego, polskiego jachtu „Nitron” – własność maszoperii ze Śląska. Nazajutrz kapitan portu, w eleganckim mundurze, uświadomił nas, że cumujemy przy pirsie przewidzianym dla wielkich jachtów i powinniśmy się przenieść do pirsu dla jachtów małych, bo inaczej będziemy musieli sporo zapłacić. Marek stwierdził, że tego faceta już gdzieś widział. W wyniku dochodzenia ustaliliśmy, że jest to kpt. Michael Larsen, którego zdjęcie zamieścił Jerzy Kuliński w locyjce portu Stege na wyspie Mon, kiedy Michael był tam szefem. Widać, że hafenmeistrów przenoszą jak proboszczów.

W porcie Klintholm poznaliśmy parę żeglarską, globtroterów z Lublina, Jadwigę i Mirosława Muchów z jachtu „Mucha”. Umówiliśmy się wstępnie na wspólną ekspedycję na wyspę Helgoland, w poszukiwaniu grobu gen. I. Prądzyńskiego, twórcy Kanału Augustowskiego, który ciężko chory spędził tam ostatnie chwile życia.

Z Klintholm, przez niewielką zatokę Hjelm Bugt, polecieliśmy pełnym wiatrem, na połowie genui (wiatr NW, 8B), do Stübbekobing. W marinie pomagał nam cumować Szwed, wybierający się motorówką do Polski, Lars Andersson i wypytywał o możliwość dotarcia ze Szczecina do Berlina. Zapraszał wieczorem na drinka, ale odmówiliśmy. Naszym celem była miejscowość Masnedo, tj. dzielnica Vordingborgu, gdzie znajduje się centrum produkcji artykułów sportowych, m. in. silników i części zamiennych WIRO. Dotarliśmy tam następnego dnia, otrzymaliśmy adresy mailowe i telefony sprzedaży wysyłkowej. Mamy zamiar kupić tam wiele części zamiennych do naszego „Nicponia”.

W Masnedo spotkaliśmy się z Ewą i Waldemarem z naszego klubu, którzy z Oslo wracali do kraju Antilą 22.

Do Nastved ruszyliśmy następnego dnia i w sobotę wieczorem, 12. 07. cumowaliśmy w marinie Karrebeksminde, przed otwieranym mostem. Nazajutrz spotkaliśmy się z Marianną i Erikiem Hansenami. Opowiedzieli nam historię jachtu, którego skorupę wyprodukowała w 1975 r. stocznia, jako 35 egzemplarz SUPERO-800. Zabudowę prowadził samodzielnie przez parę lat pierwszy właściciel w Redvig. Hansenowie nie organizowali większych wypraw, pływali w Danii, Szwecji i w Polsce. Kiedy Marek powiedział Erikowi, że WIRO nie ma wstecznego biegu, odpowiedział: „No problem”. Zdjął marynarkę. Pracował przez 2 godziny. Niestety, bez skutku. Rozstaliśmy się z postanowieniem podtrzymywania kontaktów.

Z Nastved przez Zatokę Karrebeksminde Bugt ruszyliśmy wodami Wielkiego Bełtu na wyspę Samso, przechodząc pod pylonowym mostem, łączącym Nyborg z Korsor, czyli wyspę Fyn z wyspą Zelandia. Przy wietrze z NW, bardzo ostrymi kursami, kilkoma halsami, doszliśmy w 13 godzin do mariny Ballen na wyspie Samso. Mimo, że pogoda była dobra, żeglowanie bardzo nas zmęczyło i liczyliśmy na odpoczynek. Okazało się jednak, że marina jest zapchana po brzegi, bo w tym czasie (16-19 lipca) odbywa się doroczny festiwal muzyki i piwa. Przenocowaliśmy u burty motorowego jachtu 2 młodych Duńczyków, wysłuchując przeraźliwie głośnych koncertów, organizowanych na pobliskich plantach. Skoro świt ruszyliśmy czym prędzej do Grenaa, leżące już na Kattegacie. Wiatr sprzyjał nam bardzo, najpierw wiało z SW, pod koniec z S. Autopilot prowadził bezbłędnie. Przy wchodzeniu do portu włączyliśmy WIRO i wówczas buchnęła woda z przedziału silnikowego. Trzeba było zgasić silnik, zamknąć dopływ wody chłodzącej, bo puściła zupełnie zaślepka w lewej części bloku silnika. Umówiliśmy się na jutro, na piątek, z serwisem technicznym. Najpierw przyjechał majster (o 10.00) na oględziny awarii. O 11.00 zjawił się skierowany przez majstra mechanik. Dość obcesowo odkręcił i odrzucił alternator, wybił starą i założył nową zaślepkę. Zakręcił i przyłączył alternator. Powiedział „Ok”. W chwili włączenia silnika buchnął płomień i zaczął palić się regulator napięcia oraz przewody, prowadzące do deski rozdzielczej. Szef zdecydował, że na poniedziałek zdobędzie nowy regulator i elektryk usunie awarię w całej instalacji. Tak się też stało, ale w efekcie 4 dni staliśmy w Grenaa, uprawiając turystykę pieszą.

22 lipca z radością ruszyliśmy pełnym bajdewindem do Asaa. Tu powitał nas stary havenmeister, ten sam, co gościł nas przed rokiem. Poznał bez trudności i nas i nazwę łodzi. Dziwił się tylko, że zmieniła wygląd. Z Asaa mieliśmy żeglować prosto do Skagen, ale havenmeister doradził, by zatrzymać się w Frederikshavn lub w Strandy, bo tam łatwiej zrobić zaopatrzenie, które w Danii jest tańsze niż w Norwegii. Stanęliśmy w Strandby.

Rano następnego dnia (24.07), zaraz po zakupach, pognaliśmy do Skagen, by uprzedzić przybijające tam masowo, po nocnej żegludze, jachty Norwegów i Szwedów. O 11.00 zdążyliśmy się wcisnąć na ostatni kawałek poszarpanego, betonowego pirsu, na którym nie mieściły się wielkie jachty naszych północnych przyjaciół. Dookoła burta w burtę stało po 6, 7 jachtów. Upał w mieście okrutny! Skagen to mekka duńskich żeglarzy. W barach i restauracjach atmosfera wielkiego pikniku. Wśród żółtych, niskich XIX wiecznych domków, z czerwonymi dachami, unosił się duch malarzy i poetów. Było coś, co przypominało francuskie Honfleur. Znawcy twierdzą, że Skagen ma specyficzne, niepowtarzalne naświetlenie słoneczne, które przydaje specjalnych walorów malarskich. Tu tworzyli m. in. malarze Anna i Michael Anchel i poeta Drachman. Obok mariny, na cokole, Pomnik Rybaka, który sfotografowaliśmy. Warto zwrócić uwagę, że ten solidnej postury mężczyzna z brodą, o rysach rasowego zejmana, ma wzorowo zapięty podwójny pas ratunkowy, a w ręku trzyma rzutkę. To ilustracja do akcji „Pamiętajcie o kamizelkach”. Sam cypel Skagen, jako miejsce wichrów i morskich prądów, nie robi na oko groźnego wrażenia, jak np. skaliste cyple Normandii, czy Bretonii. Wiadomo jednak, że pod względem nautycznym to bardzo trudny obszar. Łączy się tu Bałtyk z Morzem Północnym, a takie styki kryją zawsze jakieś niespodzianki. Nas, gdyśmy opływali płycizny Skagen, na kursie do Arendal w Norwegii, trapił prąd, idący tu ze Skagerrak na Kattegat. Fale biły w różne strony, wiatr kręcił jak na karuzeli. Ciekawe doświadczenie. Płynąc przez Skagerrak przecinaliśmy drogę kilkunastu statkom, idącym głównie z zachodu na wschód.

Po 17 godzinach drogi, w tym 5 godzin flauty, 29.07. zawinęliśmy do mariny przed ratuszem w Arendal. Bajkowy krajobraz – tysiące domków z czerwonymi dachami, kaskadowo rozmieszczonych na zielonych zboczach. Gdyby rosły tu palmy – można by sądzić, że jesteśmy w południowej Hiszpanii, a nie, w kojarzącej się nam z chłodną północą, Norwegii. Następnego dnia zwiedzaliśmy miasto. Spotkaliśmy tu pracujących i zadowolonych młodych Polaków. Mówi się, że Norwegowie mają 4 pragnienia: pracę, dom, samochód i domek letniskowy na własnym szkierze, a przy nim łódkę. Problem w tym, że Norwegów jest przeszło 4 mln, a szkierów mieszkalnych około 150 tysięcy. Niepowtarzalne uroki Arendalu opisane są pięknie prawie we wszystkich przewodnikach skandynawskich, ale mimo to warto o nich przypomnieć.

Z Arendal ruszyliśmy do Oslo przez Larvik ( Stavern), ważny, z powodu, że tu urodził się i tu ma swój pomnik Thor Heyerdahl, którego setną rocznicę urodzin obchodzimy w tym roku. W Larvik zbudowano sławny statek Nansena „Fram”. Korzystał z niego w swoich wyprawach polarnych Roald Amundsen. Dziś „Fram” ma w Oslo swoje muzeum.

Zatrzymaliśmy się także w Asgärdstrand, gdzie znajduje się chata, kupiona niegdyś przez największego malarza norweskiego, Edvarda Muncha.

Po drodze, na wyspie Tjome, minęliśmy miejsce, zwane przez Norwegów „verdens ende” – koniec świata. Jak widać, Norwegowie pozazdrościli Portugalczykom („O fim do mundo”- Przyl. St. Vincento) i Hiszpanom (Cabo Finisterre). Chyba wiele krajów ma swój koniec świata. Może by tak nasze Rozewie nazywać Koniec Polski?

30 lipca zawinęliśmy do Oslo, do mariny Aker Brygge (nazwa od dzielnicy miasta). W czasie, gdy o Oslofjordzie pisał kpt. Kuliński, nazywała się ona Herbern. Od paru lat, po przebudowie i modernizacji, nadano jej obecną nazwę i znacznie podniesiono cenę (1 doba dla naszej 8 m łódki = 355 NOK). Od Arendal do Oslo pędził nas południowy wiatr, osiągający 12 m/sek. Płynąc na grocie i genui, na ostatnich 5 Mm Oslofjordu, dochodziliśmy szybkości 8 węzłów. W chwili wejścia do Aker Brygge dmuchało 11 m/sek, co nie ułatwiało manewrowania w zatłoczonej marinie. Płynąc zachodnim brzegiem fiordu do Oslo mieliśmy żeglowanie łatwe, szybkie i przyjemne. Logicznym więc było, że jeśli pogoda się nie zmieni, to wędrówka po przeciwnym brzegu i w przeciwną stronę będzie miała zgoła odwrotny charakter.

Oslo, jako jedna z nielicznych metropolii Europy, nie ma Starówki i zbyt wielu zabytków architektury. Dlatego może dba o rozwój sieci placówek, ukazujących historię i tradycję stolicy oraz całej Norwegii. Samych muzeów jest tu ponad 50, obok innych ośrodków kultury. Rozdział o Oslo był w przewodniku Skandynawia niewiele mniejszy, niż rozdział o znacznie starszym Sztokholmie. My, ze względu na swoje zainteresowania, zwiedziliśmy głównie muzea na Płw. Bygdoy ( M. Morskie, Kon –Tiki, Fram, Vikingów). Niewątpliwie najsilniejsze wrażenie wywarło na nas muzeum „Fram”. Sławny statek eksponowany był podobnie jak okręt „Waza” w muzeum w Sztokholmie. Przy marinie Aker Brygge obiektem oryginalnym i budzącym olbrzymie zainteresowanie było Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Astrup Fearnley Museet), projektowane przez światowej sławy włoskiego architekta, Renzo Piano. Marek codziennie odwiedzał, przy okazji spaceru z Milą, twierdzę Akerhus, sławną z odparcia 6 oblężeń, co jest ewenementem w dziejach europejskich fortalicji.

Oslo pożegnaliśmy 1.08. , po 13.00. Wiało 4B z S. Pomagając sobie silnikiem mieliśmy zamiar dojść do Drobak. 4 Mm przed Drobak uderzył gwałtowny sztormowy wiatr (17-19 m/sek). Przewężenie Oslofjordu w tym miejscu wywoływało zjawisko dyszy, a dodatkowe utrudnienie powodował przeciwny prąd. Zawróciliśmy i cofnęliśmy się o 8 Mm, do wyspy Steilene. Tu cumowaliśmy na noc przy burcie kutra rybackiego.

Rano, w ulewnym deszczu, ale przy zdecydowanie słabszym wietrze, zaczęliśmy odrabiać straty. W południe wiatr odwinął o 180 stopni i przy słonecznej pogodzie, na pełnych żaglach, doszliśmy do mariny w Moss. Miasteczko szczyci się tym, że mieszkał tu w latach 1913-1916 Edward Munch. Dla turystów wytyczono ścieżkę „Śladami Muncha”, zaczynającą się od dworca kolejowego. Tu malarz przychodził po codzienną gazetę.

Ostatnią noc w Norwegii spędziliśmy w szkierowej, uroczo położonej marinie Hanko.

Do granicy szwedzkiej przez długi czas odprowadzał nas delfin.

W Strömstad, okupowanym głównie przez Norwegów, spotkaliśmy Larsa Anderssona, którego poznaliśmy w Stübbekobing w Danii. Miłe spotkanie morskich włóczęgów. Proponował śniadanie następnego dnia, ale znów odmówiliśmy.

Na wysokości wyspy Resö wspomnieliśmy tragedię jachtu „Janosik” kpt. Polakiewicza z września 1975 r.

Ponieważ cały czas silnie wiało z S, weszliśmy na szkiery, po których mknęły w obie strony tabuny jachtów, głównie norweskich. Pływanie w szkierach jest przyjemne od strony turystycznej – dostarcza niezapomnianych widoków i w ogóle „krajobrazowych wrażeń”. Natomiast z żeglarsko – nautycznego punktu widzenia nie daje emocji w większym stylu, których trzeba szukać jednak na otwartej wodzie. Z tej wędrówki pozostają w naszej pamięci odcinki szkierów Grebbestad, Kungshamn, Hamburgsund i Mollosund oraz szkierowe kanały. takie jak Sotekanalen, z otwieranym mostem. W drodze na wyspy północnego archipelagu Göteborga (wyspa Björko) odwiedziliśmy perłę żeglarską Szwecji – Marstrand. Miasto w ubiegłym wieku było najsławniejszym kurortem Szwecji i zarazem, co dziwne, szwedzkim Alcatraz.

Na południowym archipelagu Göteborga cumowaliśmy na wyspie Styrsö. To zielone płuca – obowiązuje tu zakaz używania samochodów – tylko meleksy i rowery. Urzekająca cisza.

Stąd 10.08, przy silnym, przeciwnym wietrze, ruszyliśmy do Bua. Niestety, udało się nam dojść tylko do Lerkil.

Z badań hamburskiego Bundesamt für See Schiffahrt und Hydrographie w sierpniu na Kattegacie 57% wiatrów powinno wiać z korzystnych dla nas kierunków północnych i zachodnich, a 30% z niekorzystnego dla nas południa. Mieliśmy więc nadzieję, że od Göteborga do Ystad przelecimy jak na skrzydłach. Tymczasem sztormowe wiatry z południa trzymały nas w Lerkil przez 4 dni, a w Torekov jeszcze dłużej.

W Lerkil, w sklepie żeglarskim oglądaliśmy wystawę starych silników zaburtowych, której ozdobą był silnik Volvo Penta z 1936 r. W domu mamy niemiecki silnik Delphin z tego samego roku.

15.08, mimo niezbyt korzystnej pogody, ruszyliśmy do Falkenbergu. Wiało do 13 m/sek z SW i W, fale sięgały do 2,5 m. Osiągaliśmy nawet 7 węzłów na zrefowanym grocie i połowie genui. Falkenberg to miasteczko, którego główną atrakcją jest połów łososi w pobliskiej rzece Ältran. Przyjeżdżają tu wędkarze z całej Szwecji i innych krajów.

Z Falkenbergu nazajutrz popłynęliśmy w kierunku cypla Kullen, do mariny Mölle. Niestety, rozdmuchało się do 17 m/ sek. z SW, co zmusiło nas, by zejść z morza do Torekov. Zabrakło nam 10 Mm, aby schronić się w Sundzie. W efekcie staliśmy w Torekov przez 5 dni, odwiedzając m.in. miejsca Św. Thora, zdrowotne kąpieliska, miejscowe muzeum morskie okrętu „Fram”. Nasi szwedzcy sąsiedzi, znając prognozę, wzywali samochody, zamykali jachty i udawali się do domów, by sztorm przeczekać w domowych pieleszach.

Do Mölle mogliśmy odbić dopiero 22,08, gdy wiatr sfolgował do 12 m/sek, chociaż nie zmienił kierunku. Pod wiatr i dużą falę 10 Mm, dzielące nas od Mölle, płynęliśmy przez bite 9 godzin, wykonując 15 halsów. Przy pochmurnej pogodzie i wielkich falach trudno było dojrzeć wejście do mariny, położonej za płw. Kullen. Urocze Mölle, będące w początkach XX wieku pierwszym koedukacyjnym kąpieliskiem w Europie, nas witało deszczem i wiatrem.

Półwysep Kullen ma swój wojenny epizod. Stąd zaobserwowano wyjście na Morze Północne pancernika „Bismarck” w jego ostatni rejs.

Następnego dnia płynęliśmy do Helsingborg z silnym wiatrem z SW (13 m/sek), w towarzystwie wielu jachtów różnych bander. Przy łódce przez długi czas płynął młody delfin, który w pewnym momencie mocno uderzył w burtę i chyba przestraszył się, bo odpłynął. Do mariny wchodziliśmy o 15.00 i resztę dnia poświęciliśmy miastu. Akurat odbywało się tu spotkanie gejów i lesbijek, chronione przez parę setek policjantów. Przypomnieliśmy sobie, że 87 lat temu odbywał się w Helsingborgu zjazd skautów wodnych, na który przypłynęła załoga jachtu „Rybitwa” z Poznania. Mieczową łodzią przetrwała ona na Bałtyku sztorm 10 B.

24.08 zawinęliśmy do Mälmo, znów przy silnym wietrze (14 m/sek) z SW. Tu spotkaliśmy Polaków z Nysy (ich jacht stał po sąsiedzku) oraz polską załogę, uczestniczącą w międzynarodowych regatach katamaranów.

Z Mälmo przez 2 godziny ciężko halsowaliśmy, by przejść pod mostem, łączącym Danię ze Szwecją. Za mostem położyliśmy się wprost na kurs do kanału Falsterbocanal. W marinie Höllviken czekaliśmy do 15.00 na otwarcie mostu do kanału. Obiekt niezmiernie ciekawy. Na trasie do Gislövsläge musieliśmy minąć port Trelleborg, przed którym wywijały różne „esy floresy” wielkie promy, zmuszając nas do wykonania obejścia szerokim łukiem.

Następnym portem był Ystad, do którego niósł nas wiatr z W, z odchyleniem na S, 4-5B. W drodze dopadły nas 3 burze, z deszczem i piorunami. Port w Ystad ma falochrony osłonowe, które należy ominąć, płynąc do mariny przez autonomiczne wejście. My omyłkowo wpłynęliśmy do awanportu i musieliśmy wykonać dodatkowy manewr wyjścia w morze. Ystad to hanzeatyckie miasto ceglanego gotyku i handlu śledziami. Dziś odbywają się tu słynne spotkania miłośników twórczości Henninga Mankella, autora kryminałów o komisarzu Kurcie Wallanderze. Sławny sklep – antykwariat żeglarski Tackel – Stäg p. Krysi, był, niestety, zamknięty. Jego ogromne zbiory oglądaliśmy przez szybę.

Z Ystad wzięliśmy kurs na płn. wsch. kraniec Bornholmu. Wiało 4-5B, z W, potem z NW. Przed wejściem do mariny Allinge zapanowała flauta. W marinie doborowe polskie towarzystwo: „Kapitan Głowacki” i 4 małe jachty. Z przyjemnością zwiedzaliśmy miasteczko Allinge i okolice. Sielankowy nastrój zakłócił o 23.00 alarm ratowniczej stacji brzegowej, która poszukiwała zaginionego jachtu sportowego. Byliśmy przepytywani, czy na trasie naszej wędrówki nie spotkaliśmy tej jednostki. Gdy następnego dnia odbijaliśmy – jachtu jeszcze nie odnaleziono.

Z Allinge, przed południem, ruszyliśmy brzegiem wyspy do portu Nexo, podziwiając niepowtarzalne krajobrazy Bornholmu. W Nexo spotkaliśmy polski statek badawczy IMiGW , „Doktor Lubecki”. Znając dramatyczne dzieje miasteczka Nexo, które Rosjanie w maju 1945 r. doszczętnie zbombardowali, z ciekawością oglądaliśmy jego nowe wcielenie, odbudowane z gruzów, jak Warszawa.

Sytuacja baryczna z ostatnich dni sierpnia postawiła nas w nader trudnej sytuacji. Do 2 września przewidywany był wiatr z S i SE, bardzo dla nas niekorzystny . Ostatnim dniem, w którym wiało, ale bardzo słabo, z NW, był 29 sierpień. Wypadało albo ruszać do Polski natychmiast, albo czekać do 2 września. Zdecydowaliśmy się ruszać 29 sierpnia, przed świtem, kursem na Darłowo.

Z portu wyszliśmy w kilwaterze „Doktora Lubeckiego”. Po porannej bryzie nastąpiło całkowite bezwietrze. Do 16.00 terkotaliśmy na silniku i kiedy do Darłowa zostało 17 Mm, uderzył silny wiatr z SE, 5-6B. Nie było szans na kontynuację żeglugi tym kursem, więc odchyliliśmy się na Kołobrzeg, nakładając ok. 20 Mm.

Do portu w Kołobrzegu doszliśmy na żaglach o godz. 23.00. Trudne wejście w nocy od wschodu, wśród licznych świateł statków, stojących na redzie, ułatwiała nam niedawna praktyka, bośmy tu na początku rejsu dwa razy wchodzili i dwa razy wychodzili z tego portu.

Po całodziennym odpoczynku ruszyliśmy do Darłowa, przy wietrze 4, w porywach 5B, z SE. Długim halsem osiągnęliśmy taką wysokość, że można było bezpośrednio wziąć kurs na Darłowo, zwłaszcza że wiatr odchylił się nieco na N. W Darłowie umówieni byliśmy z nurkiem, p. Bogusławem Wiercińskim, który sprawdził śrubę silnika i dno jachtu. Wprawdzie wszystko było w porządku – odbić jednak nie mogliśmy, ze względu na ostrzeżenie o silnym wietrze. Zdecydowaliśmy się na żeglugę nocną.

Wyszliśmy do Ustki 02.09. o 24.00, kiedy wiatr wyraźnie sfolgował. Ponadto Ostrzeżenie Nawigacyjne nr 159 zamykało na parę dni, w godz. 8.00 do 24.00, obszar strefy 6, Darłowo – Ustka, Zostawało więc tylko płynąć w nocy.

Port Łeba osiągnęliśmy 03.09. o 1.15, po 16 godzinach halsówki, przy silnym wietrze(6B) z SE.

5.09. o 23.30 opuściliśmy Łebę, by 6.09. o 13.30 stanąć w marinie w Gdyni.

To koniec rejsu, trwającego 74 dni.

Przepłynęliśmy 1600 Mm. Odwiedziliśmy 42 porty, położone w 5 krajach. Rejs był dla nas ważnym doświadczeniem w samodzielnym żeglowaniu małym jachtem kilowym, na urozmaiconych akwenach i w zmiennych warunkach pogodowych. Do kolekcji bander Schengen dał banderę norweską.

 

 


Aby zobaczyć zdjęcia zapraszamy do działu ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 2014 - 2014-NURTEM SCHENGEN