Waldemar Ufnalski i Ewa Dziduszko-Fedorko -rejs na Rugię
Krótkie sprawozdanie z rejsu na osłonięte wody niemieckie wykonanego w dniach 19 czerwca – 25 lipca 2009.
Mały wstęp
W terminie 19 czerwca – 25 lipca 2009 wykonaliśmy rejs na osłoniętych wodach niemieckich Ewą3 (Antila 22 zabudowana „autorsko” dla dwóch osób z bakistą pod kokpitem mieszczącą dwa składane rowery.
Silnik zaburtowy 6 KM. Dodatkowa płetwa sterowa rzeczna - bardzo użyteczna, niemal konieczna na etapach „rzecznych”. Toaleta chemiczna, gazowa instalacja kuchenna oraz instalacja elektryczna 12 V / 230 V; radio, mała lodówka sprężarkowa i ręczny radiotelefon).
Uwagi praktyczne.
Na terenie Niemiec nie ma możliwości ładowania gazem „polskich” butli turystycznych; jest tam stosowany inny system. Nie widzieliśmy zresztą w ogóle żadnych punktów ładowania butli; w marketach można kupić gaz w pojemnikach jednorazowych. W portach są wyłącznie gniazda 230 V wymagające wtyczek z trzema bolcami („niebieskich” typ 313 220 V). Najlepiej zaopatrzyć się w Polsce w „przejściówkę” umożliwiającą posługiwanie się „polskim” kablem (lub unijnymi wtyczkami typu „szuko”). W pobliżu żadnego portu nie było zasadniczo stacji benzynowej – dobrze mieć odpowiedni zapas paliwa. Jachty niemieckie mają niemal wyłącznie wbudowane „diesle”.
Akwen, zasady pływania w Niemczech i wrażenia ogólne
Są to wody „słonawe” osłonięte od Bałtyku wyspami: Wolin, Usedom (pol. Uznam), Rugien (pol. Rugia) oraz półwyspami: Zingst, Darss i Fischland. Szczegółowy opis akwenów (też po polsku) jest na portalu www.mecklenburg-vorpommerm.eu. Jest to „dużo wody do wyboru” od głębokich zatok z warunkami „dużego, średniego lub małego jeziora” do dziennego przybrzeżnego pływania morskiego. Warto, czytając opis, obejrzeć teren w Google Earth. Akweny te mają bardzo zmienną głębokość (tak jak Zalew Wiślany i Szczeciński); kilka kilometrów od brzegu bywają rozległe mielizny (mniej niż 50 cm wody) a nawet osuchy (aktualny poziom wody istotnie zależy od kierunku i siły wiatru). Dodatkowe utrudnienie stanowią liczne sieci rybackie (jest ich jednak znacznie mniej niż na Zalewie Wiślanym i są porządnie oznakowane), co zmusza do pływania dziennego. Tory wodne między mieliznami i podejścia do portów są natomiast świetnie oznakowane.
Praktycznie nie ma granicy z Niemcami - płyniemy z Zalewu Szczecińskiego na Kleines Haff i dalej nie zgłaszając się nigdzie i nikogo nie pytając. Granica „na wodzie” jest oznaczono dosyć rzadkimi żółtymi bojkami i to wszystko. Ani policja wodna ani bosmani w kilkunastu portach nie pytali o żadne dokumenty nasze lub jachtu.
Warto jednak pamiętać, że tereny te (woda i ląd) wchodzą w znaczej części w skład parków narodowych lub krajobrazowych oraz stanowią „obszary ochrony przyrody” (niem. NSG). Obowiązują na nich ograniczenia (zależne od pory roku) uprawiania żeglarstwa i turystyki motorowodnej. Niemal wszędzie obowiązuje zakaz „wjeżdżania w szuwary” uznane za ostoje ptactwa wodnego; można natomiast kotwiczyć 100 m od nich. Nie sprawdzaliśmy „czujności wasserpolizei” ale mówiono nam, że mandaty są wysokie. Poza tym jest tam bardzo płytko, brzegi są na ogół niezbyt osłonięte a wiatr „przeskakujący nagle z Bałtyku” (por. Zalew Wiślany) bywa niebezpieczny dla cumujących „do brzegu” jachtów. Bardzo często brzegi są bagienne i zarośnięte trzciną. Na mapach „morskich” są zaznaczone natomiast „zalecane kotwicowiska”.
Kilka uwag o portach.
Jest wiele portów „dla łodzi sportowych” – są one płatne średnio 1 euro za metr długości jachtu. W ramach opłaty jest na ogół: prąd na keji (220 V; zwykle wystarczy 10 m kabla no i ta „przejściówka”), woda, sanitariaty, odbiór śmieci. Za ciepły prysznic płaci się odrębnie (50 eurocentów – 1 euro od osoby). Za komplet usług w najtańszym porcie zapłaciliśmy 6,60 euro a w najdroższym 14 euro; średnio 8 euro (za dobę dla załogi dwuosobowej). Sanitariaty są czyściutkie a woda ciepła jest ciepła. Nigdzie nie widzieliśmy „ochroniarzy” i ponoć nie ma kradzieży – Niemcy zostawiają swoje jachty otwarte jak idą na piwo; nam też nic nie zginęło. Cumuje się dziób jachtu do keji (dwie cumy) a rufę do solidnych dalb wbitych ok. 10 m od keji (dwie cumy) – jacht stoi jak przymurowany. Warto jednak zwracać uwagę na ochronę portu przed falą. Często są to stare przystanie rybackie nie mające falochronów (prostokątne baseniki „wydłubane” w bagnistym brzegu – patrz Zalew Wiślany). Przy wietrze wiejącym prostopadle od wody do brzegu fala wchodząca interferuje z falą odbita i jachty „tańczą jak szalone”; można pourywać knagi a spać się raczej nie da. W przypadku spodziewanej ciężkiej pogody warto to przewidzieć i poszukać portu lepiej chronionego. Zamiaru wejścia do portu nie trzeba meldować; na ogół hafenmeister jak widzi jacht „robiący kólko” przed wejściem to siada na rower; przyjeżdża na pomost; pokazuje miejsce cumowania i pomaga zacumować. Jak go nie ma to na ogół pomagają żeglarze stojący już w porcie; w przeciwnym razie cumujemy w dogodnym wolnym miejscu i idziemy się zapytać „gdzie jest hafenmeister ?”. Aktualne informacje o portach (plany, ceny, telefon do bosmana) można znaleźć na portalu www.mv-maritim.de lub www.sejlerens.com (lub w czasopismie sejlerens – rocznik 2009 dostałem z COŻ w Trzebieży).
Można też stawać na noc na kotwicy pod warunkiem, że znajdzie się dobrze osłonięte kotwicowisko. Jest „dużo wody”; niskie mierzeje nie chronią przed wiatrem „bałtyckim” a na płytkiej wodzie szybko podnosi się stroma fala. Ponieważ naszym zamiarem było też zwiedzanie okolic z wykorzystaniem rowerów to na ogół stawaliśmy w portach.
Wrażenie ogólne po rejsie mamy jak nabardziej pozytywne. Czysta „duża woda”, na ogół kulturalne zachowanie się motorowodniaków (zmniejszają szybkość lub wyprzedzają dostatecznie szerokim łukiem) i całkowity brak skuterów wodnych (!!!) – nie widzieliśmy ani jednego. Sympatycznie - przyjazny lub co najmniej kulturalnie – poprawny stosunek wodniaków niemieckich, bosmanów w portach i przypadkowych przechodniów do nas. Nie spotkała nas żadna agresja lub złośliwość na tle narodowościowo - historycznym. Zainteresowanie budził port macierzysty jachtu; jachtów polskich pływa tam stosunkowo mało a z portu macierzystego Warszawa to chyba był pierwszy – na zachód od Rugii spotkaliśmy tylko jedno tango ze Szczecina. Warto poćwiczyć trochę „rozmówki niemieckie” – bosmani w portach mówili niemal wyłącznie tylko po niemiecku; oczywiście młodzi Niemcy mówią na ogół po angielsku.
Wyposażenie „nawigacyjne”.
· Oświetlenie pozycyjne na topie masztu – praktycznie nieużywane ze względu na bardzo krótkie noce w tym okresie; zawsze zdążyliśmy zakończyć etap za dnia.
· Oznakowanie kotwiczne (czarna kula, białe światło) – powszechnie stosowane na jachtach niemieckich na kotwicowiskach. Nie wiemy czy policja wodna to sprawdza bo nie kotwiczyliśmy bez oznakowania.
· Kompas – absolutnie konieczny
· Mapy „papierowe” BSH (cztery pakiety) obejmujące zwiedzane akweny. bardzo użyteczne i mimo kosztów (ok. 700 PLN) chyba warto je mieć „na pokładzie”. Akweny te mają bardzo zmienne głębokości i często kilka kilometrów od brzegu są płycizny po których chodzą pieszo (!) łabędzie. Przy silniejszym wietrze należy nawet jachtem balastowo – mieczowym pływać raczej torami wodnymi. Są one dobrze oznakowane i zaprowadzą nas tam gdzie zechcemy. Mapy BSH „dla łodzi sportowych” zawierają wszystkie niezbędne informacje, plany wielu portów ze szczegółowym oznakowaniem podejść oraz opisy ograniczeń żeglugi ze względu na ochronę przyrody.
· Przewodnik Jerzego Kulińskiego „Wybrane porty Niemiec wschodnich”, którego lektura zaispirowała nas do wyboru akwenu był w praktyce średnio użyteczny. Wiele informacji „praktycznych” się już zdezaktualizowało (jest to niestety los wszystkich „przewodników”); opisy tras i podejść do portów można szybciej odczytać z mapy.
· Rocznik 2009 pisma „Sejlerens”
· Ręczna „ukaefka”, która praktycznie nie była wykorzystywana. Komunikować nie było się z kim a pomocy na szczęście nie musieliśmy wzywać.
Załoga, trasa i krótki pamiętnik
Płynęliśmy w dwójkę (Waldemar Ufnalski i Ewa Dziduszko – Fedorko; sternicy jachtowi od czasów „przedpotopowych” z pewną praktyką morską jako załoga).
Trasę można podzielić na cztery etapy (w tym dwa „szosowe”)
· Warszawa (Zalew Zegrzyński) – Pyzdry (na lawecie)
· Pyzdry – Szczecin Dąbie (na silniku z położonym masztem)
· Szczecin Dąbie – Dierhagen – Szczecin Dąbie (zasadniczo na żaglach)
· Szczecin Dąbie – Warszawa (Zalew Zegrzyński); powrót na lawecie.
Można oczywiście spłynąć z Warszawy do Fordonu, co zrobiliśmy już trzykrotnie. Trasa jest piękna ale jej pokonanie zajmuje około czterech dni a przy bardzo niskiej wodzie nawet więcej. Dalej czeka północny odcinek „Pętli Wielkopolskiej”. Na etapie Fordon – Krzyż są 22 śluzy nieczynne w soboty i niedziele (!) co wymaga „dodatkowych zabiegów poszukiwawczo – finansowych mających umotywować śluzowego” lub czekania do poniedziałku. Wiele odcinków jest bardzo zarośniętych co utrudnia pracę silnika. Na Warcie nie ma żadnej śluzy i woda jest czysta. Aby mieć więcej czasu na wodach niemieckich zdecydowaliśmy się przewieżć lódkę „na Wartę”. Oto zwięzły pamiętnik.
· 18.06. O godz. 2330 docieramy do naszego portu. Staszek na nogach; Jurek Żelazko reprezentuje życie klubowe. Ładujemy resztę gratów (maszt był położony wczśniej) i idziemy spać. Pogoda zimna i deszczowa.
· 19.06. 600 pobudka i płyniemy w kierunku portu YKP w Jadwisinie; śniadanko na kotwicy. 800 ładujemy dźwigiem Ewę3 na lawetę w porcie YKP w Jadwisinie (2340 kg na haku); obsługa dźwigu sprawna i profesjonalna (koszt 80 PLN). Ze względu na spóźnienie przewoźnika z powodu „korków” wyjeżdżamy dopiero o 1130 (przez Modlin). Podróż bez zdarzeń. Z powodu spóźnienia rezygnujemy z planowanego i uzgodnionego wodowania w Jachtklubie przy Kopalni Węgla Brunatnego w Koninie (dwie śluzy do pokonania w piątek wieczorem) i jedziemy do Mariny Ląd (20 km dalej już nad Wartą). Bardzo sympatyczne przyjęcie jednak jest tam slip tak stromy, że nasz bardzo doświadczony przewoźnik nie chciał ryzykować rozbicia jachtu i utopienia samochodu. Syn właściciela pilotuje nas do Królewskiego Miasta Pyzdr (12 km dalej tzn. na 351 km Warty) gdzie staraniem (i rękami członków) Towarzystwa Turystyki Wodnej zbudowano port rzeczny z przyzwoitym slipem. Wodujemy Ewę3 przy czynnej współpracy Prezesa TTW Pana Tomasza Wojtyńskiego. Małe deck – party z udziałem pyzdrzan obecnych w porcie TTW – jesteśmy pierwszą „warszawską” łódką w tym porcie – odpowiednie toasty wznosimy zimnym szampanem (mamy lodówkę !) Wieczorne zwiedzanie Pyzdr w towarzystwie Prezesa i v – Prezesa TTW wspominamy ciepło do dziś.
· 20.06. Startujemy o 6 - tej rano (351 km Warty; szczegółową locję Warty i ogólnie Pętli Wielkopolskiej mamy na portalu www.kanaly.info). Stan wody średni czyli „w sam raz”. Czysta woda bez mielizn. Piękna dolina Warty; dużo ptaków. Mijamy: 1200 – Śrem, 1700 – Poznań oraz 2000 – Oborniki. W Obornikach duża impreza wiankowa w toku – wymieniamy pozdrowienia. Kotwiczymy na 201 km (za Obornikami) o 21 –ej. Z silnikiem 6 KM „na pół gazu” pokonaliśmy 150 km. Zimno ale bez deszczu. Kontakt telefoniczny z Iwoną i Markiem Tarczyńskimi – walczą ze śluzami na Noteci.
· 21.06. Powtórka z rozrywki; startujemy 630. Mijamy: 1100 – Sieraków, 1800 - Santok, 2000 - Gorzów Wkp. Pokonujemy kolejne 150 km i nocujemy za Gorzowem (47 km Warty). Santok od strony wody jest bardzo malowniczy.
· 22.06. Startujemy o 745 i o 12 – tej stajemy w porcie klubu „Delfin” w Kostrzyniu. Robimy zakupy (supermarket i stacja benzynowa w odległości ok. 300 m) i czekamy na Marka, Iwonę i Milę. Cerberyna – Mila dociera do Kostrzynia wieczorem; wspólne zakupy; spacer po fortyfikacjach i małe pożegnalne board – party.
· 23.06. 545 startujemy na Odrę przy silnym wietrze (6oB) z NW. Około południa wiatr tężeje do ponad 6oB i tworzy się krótka stroma fala; silnik wyskakuje z wody. Rezygnujemy, zawracamy i chowamy się w starorzeczu na 682 km (wieś Piaski). Słonecznie i wietrznie – bardzo dobre schronienie na noc.
· 24.06. 515 wypływamy na Odrę. Na 695 km Odry ujście rzeki Rurzycy – bardzo dobre schronienie w przypadku bardzo złej pogody. Wiatr z NW systematycznie tężeje do 6oB. Około 10 – tej po lewej zrujnowana śluza „berlińska” – stajemy na cztery godziny; jemy spokojnie spóźnione śniadanko i zwiedzamy okolice. Około 14-tej płyniemy dalej. Po lewej kolejne trzy zrujnowane śluzy (722 – 726 km Odry) stanowią dobre schronienia. Stajemy w zrujnowanej śluzie na 726 km. Jemy obiad i zostajemy na noc.
· 25.06. 630 startujemy na Odrę; 3 – 4oB z NW i co chwila leje. Około 10 – tej osiągamy przystań AZS na Dąbiu. Stawiamy maszt, zmieniamy płetwę sterową i klarujemy się „morsko”. Uzupełniamy paliwo (blisko stacja benzynowa). Badamy możliwość załadunku Ewy3 na lawetę w dorodze powrotnej. Dobry dźwig jest w porcie dawnego Pałacu Młodzieży (obecnie Euroregionalne Centrum..... – jak się chce wydrapać dotację z Unii, to trzeba zacząć od wymyślenia dobrej „euronazwy”). Leje z przerwami; zimno. Zostajemy na noc.
· 26.06. Wiatr 3 – 4oB z NE; leje od rana. Startujemy około 1000. Żeglujemy przez jezioro Dąbie do Trzebieży; cumujemy ok. 15 –tej w porcie COŻ. Zwiedzamy Trzebież; odświeżam wspomnienia – w roku 1971 „zrobiłem” tutaj sternika jachtowego a potem przez kilka lat pływałem na Zalewie Szczecińskim. Wieczorem wiatr N tężeje; w porcie grasuje krótka nieprzyjemna fala odbita (to znana mi cecha tego portu). Dwa ferholungi i znajdujemy wreszcze bardziej spokojne miejsce w basenie południowym.
· 27.06. 730 pobudka, śnadanko, szybkie zakupy; refujemy grota i startujemy do Niemiec. Wiatr NE do E 4oB szybko tężeje do 5oB – śmigamy prawym halsem jak mały wodolot. 1645 przechodzimy most otwierany w Zechrin i stajemy na noc w porcie Rankwitz na Peenestromie; sympatycznie i tanio (6,60 euro za wszystko); port to stary basen rybacki słabo chroniony od W.
Kilka uwag o mostach. Na tym akwenie są cztery mosty otwierane (trzy podnoszone i jeden obrotowy) 2 – 4 razy dziennie. Godziny otwarcia są dostępne w portach oraz na portalu www.mv-maritim.de (Brückenzeiten). Należy przybyć w okolice mostu trochę (kwadrans) wcześniej; zrzucić żagle; wypróbować silnik i spokojnie czekać stojąc na kotwicy lub krążyć na wolniutko pracującym silniku (tak robi większość Niemców). Mosty są otwierane punktualnie; ruch jest jednokierunkowy sterowany światłami. Na sygnał (dwa zielone światła) wszyscy ruszają jak samochody formuły 1; my też ruszamy w tej stawce – po przejściu ostatniego jachtu most jest natychmiast zamykany. Trzy mosty (te podnoszone: w Zechrin, Wolgast i Stralsund) mają prześwit dostateczny aby przejść pod nimi (są wyznaczone przęsła ale nie ma podanej wysokości prześwitu) po położeniu masztu ale lenistwo to potęga więc lepiej dostosować się do godzin otwarcia.
· 28.06. Pogoda listopadowa; wiatr 3oB z NE. Startujemy około 10 – tej. O 1245 przechodzimy most w Wolgast (port i stocznia); mijamy Peenemünde (będzie o nim w drodze powrotnej) i stajemy w porcie Freest – port bardzo dobrze chroniony przy każdym wietrze plus bardzo sympatyczny hafenmeister.
· 29.06. Nadal listopadowo; wiatr 1 - 3oB z NE. Startujemy 830 i wychodzimy na Greiswalder Boden (boden = laguna); duża woda otwarta na Bałtyk od NE. Czołgamy się i żeglujemy na zmianę. 1720 przechodzimy pod mostem w Stralsundzie (zabytkowe miasto hanzeatyckie – będzie o nim w drodze powrotnej) i stajemy na noc po drugiej stronie Strelastromu w Altefähr – sympatycznie, kameralnie i niedrogo.
· 30.06. Startujemy około 9 – tej; mglisto; słabiutki wiatr z N do NW czyli „w dziób”. Wąski tor wodny między mieliznami wyklucza halsowanie – odpalamy silnik i idziemy w kierunku Barthöf. Wiatr się zmienia na N – NE 2 – 3oB – wspaniała żegluga aż do Zingst (miejscowość na mierzeji Zingst osłaniającej lagunę od Bałtyku). O 1830 przechodzimy most obrotowy Menningenbrücke (są to w rzeczywistości dwa mosty: stary obrotowy i prowizoryczny pontonowy otwierane dwa razy na dobę – brak możliwości przejścia po położeniu masztu) i idziemy długim wąskim kanałem do portu w Prerow; na wejściu do kanału wita nas foka. Cumujemy na noc w Prerow; wyciągamy rowery i jedziemy podziwiać zachód słońca na Bałtyku (mierzeja ma w tym miejscu ok. 1 km szerokości)
· 1.07. Rano wycieczka rowerowa na przylądek Darsser Ort – malowniczy brzeg Bałtyku.
Kilka słów pochwały roweru. W Niemczech „zieloni” wymusili budowę ścieżek rowerowych. Na ogół są one utwardzone (asfalt, beton) i oddzielone od szos pasami zieleni lub są to „niezależne” utwardzone wąskie polne dróżki. Dobrze oznakowane. Jeżdzą nimi „tłumy Niemców” w wieku od 0,1 do 80 lat (niemowlęta w odpowiednich wózkach holowanych za rowerem; widzieliśmy też wózki dla bliźniąt – tata holujący był nieco spocony – miał za swoje). Drogi rowerowe są świetnie poprowadzone i można nimi dojechać wszędzie – polscy rowerzyści mogą tego pozazdrościć. Rekomendujemy gorąco zabieranie na jacht rowerów.
Po południu na silniku wracamy kanałem na szerokie wody zalewu – przy wyjściu żegna nas foka (chyba pełni tam dyżur). Na żaglach osiągamy port w Dierhagen nad Saaler Boden – stajemy na noc. Jest to w założeniu nasz „punkt skrajny” – tu się kończą laguny bez możliwości wyjścia na Bałtyk. Wieczorem krótka wycieczka rowerowa na brzeg Bałtyku i bardzo krótka kąpiel w Ostsee (niem. Bałtyk). Brr ale zimna woda.
· 2.07. Rano wycieczka rowerowa na bałtycką plażę – próby plażowania i kąpania – raczej zimno.
Kilka słów o „niemieckich obyczajach plażowych”. Całkowita golizna jest powszechna i nikt na to nie zwraca uwagi. Również „bardzo zaawansowani emeryci” samotnie lub parami spacerują na golasa. W niektórycvh miejscowościach plaże nudystów (liczne) były wydzielone ale na ogół panuje pełna koegzystencja „tekstylnych” (niem. TEXTIL) i „golasów” (niem. FKK to chyba skrót od Freie Keine Kleidung). Co kraj to obyczaj.
1330 wychodzimy z portu i żeglujemy przez Saaler Boden w kierunku mostu Menningenbrücke, który przechodzimy ponownie o 1830. Stajemy na noc w kurorcie Zingst w „marinie” – drogo (dodatek klimatyczny) i bezosobowo.
· 3.07. Rano wycieczka rowerowa brzegiem Bałtyku na wschód mierzeją Zingst – dziesiątki kilometrów pięknej (czystej) piaszczystej plaży rzadko zaludnionej golasami. 1200 wychodzimy z Zingst i na silniku, żaglach i ich kombinacji idziemy do Pruchten – wąziutki, kręty (dobrze oznakowany) tor wodny wśród mielizn po których chodzą (naprawdę) łabędzie. Pruchten to wioska „wakacyjna” z maleńką gminną przystanią (żadnych usług ale i żadnych opłat) w której stacjonują dwa świetnie utrzymane oldtimery (mają po 101 oraz 82 lata). Armator starszego obecny na przystani zaprasza i odbiera cumy. Bardzo sympatycznie. W dwóch istniejących tam sklepikach kupujemy (po południu) świeżutki chlebek cebulowy oraz świeże flądry i zjadamy świetną kolację. Zostajemy w Pruchten na noc.
· 4.07. Słonecznie; wiatr N, NE (czyli „w dziób”) 1 – 2oB. Głównie na silniku (wąskie tory wodne wśród mielizn) idziemy niespieszno (7 godzin) do Kloster na wyspie Hiddensee. Mały port jest zapchany przez rezydentów i stajemy razem z innymi jachtami niemieckimi do wysokiego nadbrzeża po zewnętrznej stronie falochronu. Wieczorem wycieczka rowerowa do latarni morskiej – widoki z kredowego klifu na Bałtyk są wspaniałe ale pogoda wyraźnie znowu się psuje. Zostajemy w Kloster na noc.
· 5.07. 600 – mglisto, deszczowo, wiatr W 2 – 3oB zaczyna szybko tężeć; za falochronem robi się niezbyt ciekawie. Bez śniadanka odchodzimy i ekspresowo żeglujemy do Altefähr (byliśmy tam już 29.06) naprzeciwko Stralsundu – hafenmeister wita nas jak starych znajomych. Wieczorem krótka wycieczka rowerowa do centrum Stralsundu. Zostajemy na noc w Altefähr.
· 6.07. Rowerowe zwiedzanie Stralsundu – miasta hanzeatyckiego. Zabytkowe Stare Miasto z katedrą św. Mikołaja (w totalnym remoncie). Szczegółowo zwiedzamy Oceanum. Przy nadbrzeżu stoi Gorch Fock (niemiecki odpowiednik Daru Młodzieży). Po południu i w nocy silne burze i ulewne deszcze.
· 7.07. Poranek śliczny; słoneczko i wiatr 2oB z W do SW. Żeglujemy na zalewy Rugii. Po drodze na zmianę: upał bez wiatru, deszcz, grad i burze ze szkwałami 5 – 6oB. Co za lato ? Obiad jemy na przystani gminnej w Kühle. Wieczorem wobec niepewnej pogody chronimy się w Wiek (port z dobrym falochronem). Wieczorem ekstremalna burza ze szkwałami 8oB z W – chlapie zdrowo przez falochron.
· 8.07. Stoimy w Wiek; wieje mocno ale słonecznie; mimo groźnych chmur od czasu raczej nie pada. Całodniowa wycieczka rowerowa na Kap Arkona. Przejazd krawędzią kredowego klifu z fantastycznymi widokami na spieniony Bałtyk czyli Ostsee. W porcie bezpiecznie i świeże rybki. Od czasu do czasu krótka burza; w przerwach słońce ale wieje z W co najmniej 5oB. W nocy solidna burza – raczej trudno spać; wanty wyją wysokimi tonami ale port jest dobrze chroniony.
· 9.07. Rano wiatr z W 6 – 7oB. Zostajemy w porcie. Po śniadaniu odsypiamy noc kołysani odbitą falą (niewielką) przy wtórze gwizdu na olinowaniu – achtersztag z pustym metalowym bomem daje niezły koncert. Po południu wiatr słabnie. Jedziemy rowerami na brzeg Bałyku i podziwiamy windsurferów, którzy dosłownie fruwają.
· 10.07. W nocy powtórka z rozrywki. Rano wieje 5 – 6oB z SW. Jedziemy rowerami do Breege - zwiedzamy okolice. Fajne „Rugijskie klimaty”. Zostajemy na kolejną noc w Wiek.
· 11.07. Rano tylko 5oB z SW skręcający na W z tendencją słabnącą. Dajemy wiarę prognozie pogody i o 1200 wychodzimy na zarefowanym grocie i silniku z portu. Idziemy powoli ale systematycznie pod wiatr a potem już czysto na żaglach bajedwindem prawego halsu do Stralsundu. 1720 przechodzimy ponownie most i dalej przy 3oB z SW osiągamy kotwicowisko niedaleko Stahlbrode. Noc na kotwicy.
· 12.07. Wiatr 2oB z S; komfortowa żegluga do Sellin. Cicha darmowa przystań na zapleczu luksusowego kurortu bałtyckiego. Wieczorem zwiedzanie kurortu na rowerach; luksusowe molo na które można zjechać windą w wysokiego kredowego klifu. Zostajemy na noc w Sellin. Rano rybacy na przystani sprzedają świeże rybki – nabywamy tradycyjnie flądry.
· 13.07. Po deszczowej nocy nareszcie pełnia lata. Całodniowa wycieczka rowerowa na koniec półwyspu Mönchgut; świetnie poprowadzone ścieżki rowerowe i wspaniałe widoki. Robimy zakupy w Lidlu – ceny niemal jak w Lidlu w Ursusie. Zostajemy na noc w Sellin.
· 14.07. Kupujemy cztery flądry „na drogę” i wychodzimy do Peenemünde. Wiatr od zera do 4oB z kierunków od SO do NW (!). Widoczność kiepska. Stajemy w porcie w Peenemünde i wieczorem robimy mały objazd rowerowy. Krótka informacja. W czasie Drugiej Wojny Światowej był tu ośrodek w którym montowano i wypróbowywano rakiety V2 (zainteresowanym tematem polecam książkę M. Wojewódzkiego, Akcja V1, V2, Pax, 1972). Po wojnie była tu baza radziecka (NRD). Zostały „śmieci po radzieckim garnizonie”; zdewastowane budynki; tereny poligonów do rekultywacji ogrodzone drutem kolczastym i zdewastowany, rdzewiejący radziecki okręt podwodny (można zwiedzać). Widok przygnębiający – coś w stylu Borne – Sulinowo. Ponieważ o V2 i jej konstruktorze „czytałem prawie wszystko” zrezygnowałem z dalszego poznawania Peenemünde (jest tam muzeum techniki rakietowej), co współarmatorka i współkapitan przyjęła z dużym zadowoleniem. Natryski w pocie osobno płatne i do kitu.
· 15.07. Rano startujemy do Wolgast ale po 250 m zmieniamy zdanie. Wieje 2 – 3oB z SO. Fordewinem przecinamy ponownie Greiswalder Boden i wracamy na Rugię. Oglądamy tym razem od strony wody klify na półwyspie Mönchgut i kotwiczymy na noc w dobrze osłoniętej zatoce koło Thiessow. Wieczór na redzie z kąpielami – ciepło. Burza wieczorem zdejmuje nas z kotwicy – ostre manewry silnikiem. Straszne zielsko na dnie – trzeba kotwiczyć jeszcze dalej od szuwarów (piasek na dnie).
· 16.07. Rano przy wietrze 2 – 3oB z S do SO żeglujemy pod klify przylądka Göhren na bałtyckim brzegu Rugii. W południe wiatr się kończy po czym zaczyna wiać 2 – 3oB z NW – można zwariować. Baksztagiem wracamy na Peenestrom i 1645 przechodzimy most w Wolgast. Na noc stajemy w porcie w Ziemitz – kameralnie, cicho, sympatycznie i tanio.
· 17.07. Żeglujemy po Achterwasser (zatoka wielkości jeziora Śniardwy na wyspie Usedom czyli Uznam). Halsowanie przy 3 – 4oB – dobra żeglarska pogoda. Po południu robi się wyraźnie burzowo i chowamy się w porcie w Zinnowitz – dobrze chroniony i sympatyczna hafenmeisterin (tzn. pani bosman). W nocy solidna burza.
· 18.07. Wiatr 4 – 5oB z S do SW; pochmurno; refujemy grota i wychodzimy około 900. Dwie godziny ostrego halsowania na zarefowanych żaglach i wychodzimy na Peenestrom; dalej pełnym bajdewindem prawego halsu śmigamy ekspresowo do Zechrin; most przechodzimy o 1645 i po godzinie wchodzimy do prowizorycznej przystani w miasteczku Usedom (na wyspie oczywiśćie Usedom). Miasteczko urocze. Wieczór spędzamy z sympatyczną parą z Hannoweru. Zwiedzanie obu jachtów i wymiana doświadczeń
· 19.07. Rano wiatr z W 3 – 4oB powoli tężejący. Wracamy do Polski fordewindem na zarefowanym grocie jak mały wodolot. Już w Polsce robi się burzowo. Zdążamy tuż przed burzą na jezioro Wicko i uciekamy na silniku w Starą Świnę. Burza jest solidna ale krótka. Kanałami dochodzimy do Przytoru gdzie w miejscowej tawrnie zjadamy kotlety schabowe po hawajsku (!) pod tyskie piwo. Noc na kotwicy na Starej Świnie. Mocno wieje z SW.
· 20.07. Wieje 5 – 7oB z SW. Próbujemy halsować dokładnie pod wiatr do Trzebieży na mocno zarefowanych żaglach. Momentami trzeba zwijać na rolerze foka. Po dwóch godzinach rezygnujemy wobec mimalnych postępów. Na gołym zarefowanym foku wracamy na Wicko i oczywiście do Przytoru na powtórkę schabowego po hawajsku. Noc na kotwicy na Starej Świnie. Nadal mocno wieje z SW.
· 21.07. O 500 oglądamy świat – wygląda bardziej znośnie. Wieje 4oB z W. Bez śniadania na zarefowanym grocie i silniku po czym na zarefowanych żaglach idziemy do Trzebieży, którą osiągamy o 1030. Po południu wiatr się wydmuchał. Spacery po Trzebieży. Ogladamy jacht Śmiały aktualnie remontowany od podstaw. Noc w Trzebieży.
· 22.07. Rano dobra żeglarska pogoda (3oB z W). Żeglujemy po Zatoce Stepnickiej i stajemy na dłużej na kotwicy aby popływać. Pełen relaks. Popołudniu pogoda znowu się psuje. Na silniku uciekamy do Kanału Skolwinskiego. Kotwiczymy w Kanale Skolwinskim na noc. Burze i deszcz. Marek z Iwoną i Milą dopłynęli właśnie do Paryża i stoją w porcie nieopodal Katedry Notre Dame.
· 23.07. Słonecznie i ciepło (2- 3oB z SW). Stajemy na kotwicy przy wejściu na jezioro Dąbie i pływamy do woli. Po południu pogoda się psuje. Przechodzimy na silniku na rzekę Świętą; noc na kotwicy. Jeszcze jedna burza dzisiaj choć poranek świta.....
· 24.07. Burzowo i deszczowo; na silniku idziemy do portu dawniej „Pałacu Młodzieży” – obecnie Euroregionalne Centrum Edukacji Wodnej i Żeglarskiej; taka nazwa może zabić nawet słonia średnich rozmiarów ale mają tam dobry dźwig i bosmanów z uprawnieniami na niego. Klarujemy jacht do transportu. Wieczorem super burza na Dąbiu.
· 25.07. O świcie przyjeżdża przewoźnik; ładujemy Ewę3 na lawetę i wracamy do portu macierzystego.
Finis coronat opus – szkoda że już.
To był fajny rejs. Jedynym mankamentem była pogoda; bardzo zmienna i niepewna, która w połączeniu ze zdrowym rozsądkiem duetu sterników wykluczyła dłuższe pływanie dzienne po Bałtyku i ewentualne okrążenie Rugii – może się uda więcej w przyszłym roku.
To by było na tyle
Ewa Dziduszko – Fedorko
Waldemar Ufnalski